Nie ja wybieram kolor, kolor wybiera mnie.

-----

Siedzę i wewnętrznie piszczę z zachwytu (żeby nie obudzić K.). Dlaczego?

Spójrz w prawy dolny róg strony.

To ostatnie zapinowane przeze mnie obrazki, świadczące o umiłowaniu meksykańskiego stylu wystroju wnętrz.



Zaczęło się od Fridy. "Fridy". Podziwiałam surrealistyczne dzieła sztuki, ale i te sztuki użytkowej - stoliki, krzesła, komody, płytki kuchenne i freski na ścianach. Żółto-niebieskie elewacje, różowe kanapy z czerwonymi poduchami (choć na co dzień na podobne połączenie robię krzywą minę) i kwiaty wystające z pustych oczodołów ceramicznych czaszek.

W gimnazjum miałam jaskrawopomarańczowe adidasy, które mogły służyć jako odblaski.
W liceum nosiłam ubrania tak kiczowate, że hejterów bolały oczy.
Na studiach podkreślałam też kredką tak lazurową, że nikt nie zauważał innych detali mojej twarzy.

Przesadzam.

The point is, z szaractwem mi nie po kolei.

Więc mi wszystko w pokoju jarzy kolorami, a w mieszkaniu jarzyć będzie.

A że to już bliżej niż dalej, oglądam obrazki, a w głowie buduję obrazy. Jeśli natkniecie się w sieci na ładne detale w stylu meksykańskim, wrzućcie linka.

fot. www.casacastillo.com
PS. Nie wiedziałam, że można zachorować na kibel.


Dlaczego, kobieto, chcesz oszukać siebie i grono uprzywilejowanych czytelników?

-----

Od kilku dni kminię dla Was tematy. Co by tu jeszcze o Zapipido? O czym nie napisałam przez te prawie dwa lata?

Blogerzy piszą o tym, czego doświadczają na co dzień. Założeniem mojego blogaska było opisywanie najbliższego otoczenia, tyle że wiele się zmieniło, a właściwie wszystko.
Nie biorę udziału w mini-libacjach, ograniczam brzydkie słowa, jakoż i bliski kontakt z osobami, które mogłyby zranić delikatne dziecięce uszka (buu, koniec podsłuchiwania pod sklepową altaną!). Nie mam czasu na wsiową włóczęgę...

sama. Bo z wózkiem mam czas zawsze. Ale jeśli z wózkiem, to w jasno i byleby gradem ani żabami nie biło, reszta obojętna.

Rzeczony

Skorpiony są uparte, a ja kiedyś powiedziałam sobie, że nie chcę być blogową mamą. Żadnych parentingów, zdjęć mojego Potwora, gaga-gugu i te sprawy. Żadnych „śmiesznych” dialogów rodem z „Chwili dla Ciebie”. Niepozwalanie, by mój dzidek właził mi na bloga.

Blać, najgorzej przegrywać ze sobą.

Prawda jest taka, że dziecko zabiera duuużą część życia, przynajmniej teraz. Podróżuję z fotelikiem, a piszę z jedną ręką w łóżeczku. Chodzę z kółkami i śpię z przyssawką. Cudownie jest, ale jak ciągnąć stylistykę bloga bezdzieciowego, niezależnej, nowoczesnej, niefeministycznej kobiety? (buhaha) Czy w Gwarownikach ukrywać obecność głównego tematu rodzinnych rozmów? Rozmów z sąsiadami? Z obcymi ludźmi, z którymi omawiam godziny snu mojej córki?

//Print white_flag;

Kapituluję. Będziecie musieli znosić wplecioną tu i ówdzie (czytaj: wszędzie) K., jako i ja znoszę codzienne z nią obcowanie, wychwalając genialny wynalazek zatyczek do uszu. Jak dorośnie, to się pokasuje.

Jestem, kurrr zapiał, matką.
To dla mnie jak coming-out.

PS. Czy jest na sali psycholog, który mi powie, dlaczego się wzbraniałam?
Miłość.

-----

 - Że też mu się chce - myślę, kiedy przynosi mi odłupaną mandarynkę, żebym miała jakieś witaminy. Albo rozkazuje, żebym coś zjadła. Czy mnie by się tak chciało?

Dostaję śniadanie, uśmieszki, buziaczki.
Wkurwień masę, nerwy mi szarpie.

I tak się zdarza(łoby, gdybyśmy mieszkali w UK)

Zaskakuje po dziesięciu latach.
Wiem, że nigdy do końca go nie poznam, co wychodzi na dwie strony.

- Po latach nie ma już miłości między wami! Ja do swojej żony przyzwyczaiłem się jak do psa, albo jak do kanapy! Masz i koniec, takie jest życie! Trzeba myśleć o sprawach przyziemnych!

Bywa i tak.

Jak rozróżnić... Miłość czy przyzwyczajenie? A może uzależnienie?

//Miłość to rozdmuchane słowo, nadużywane, aż sztuczne. Dlatego może niektórzy brzydzą się nią, mówią: miłości nie ma. Jest zakochanie, potem przyzwyczajenie.

Bo bez niego bym nie przeżyła.

Bez Internetu też nie, bez łóżka prędzej. 1. uzależnienie, 2. nawyk.

-----

Zaczęłam pisać ten tekst ze 4 dni temu. Od tamtej pory - jedna wybuchowa kłótnia, jedna kłótnia mniejsza (15 minut), kilka drobnych sprzeczek.

Zebrałam op***ol, jak i go udzieliłam.

Masę żartów i tarzanie się po podłodze.

[cenzura]

Choć raz prawdziwe serce w naszyjniku. Idealny prezent na Walentynki


-----

Miłość jest rozwałkowana, cienka jak naleśnik. Czy może zakochanie to stan tak intensywny, że można nazwać go prawdziwą miłością? W takim razie miłość zawsze ma jakiś koniec - bo i zakochanie się kończy. Choć i w zaświatach pewnie nie kochamy, a raczej nie kochamy miłością do drugiej osoby, bo sami jesteśmy ponad-miłością. Ponadmiłością.

Skąd mam wiedzieć, co jest między nami? Czym objawia się dla Was "miłość"?

PS. Czy bredzę?


Mimo wszystko, zdecydowanie preferuję jesień. Czy życia, to się okaże.

-----

AAAAA!%&$^&(*)*))@!

Jestem Skorpionem, więc moje życie to ciągła walka.
Jestem Skorpionem, więc nigdy nie zaznam spokoju, bo ciągle będę prowokować kłótnie.
Jak to? Ja? Pozornie spokojna?
Podpadnij intencjonalnie, a znienawidzę na długo. Potem wybaczę, ale nie zapomnę.
Zrób dla mnie coś miłego, a cię pokocham.

Proste, prawda?
Niesamowite, jak znaki zodiaku decydują o życiu.

-----

boolean laughing;
string text;

if (laughing = true){

string text = "leave immediately";

}
else {

string text =  "stay and we begin talking";
reading();

}
//metody reading() nie będę dopisywać, polega na tym, że zostajesz i czytasz

-----

Jako Skorpion nigdy się nie wypalę, będę walczyć do ostatka. Tylko czy życie polega na walce? Skorpiony zamiast cieszyć się dniem codziennym, bzdurają sobie, że muszą przepracować chociażby o minutę więcej czasu ustawowego, by przeżyć. Że muszą być najlepsze. Że muszą być tam i tu jednocześnie, bo coś stracą. A gdy już są, to nie myślą o tym, gdzie są, tylko co zrobić w dalszej kolejności.

Lubią skrajności. Skwierczące lato i trzaskającą zimę.
Wielką namiętność i przywalić z całej siły. (Najlepiej naraz).
Poezję śpiewaną i heavy metal. Płakać i śmiać się.
Party hard i domowe ciepło.
Polski i matematykę.

Lubimy wszystko, co na przeciwległych końcach, nigdy pośrodku.
Nie bierzemy sosu mieszanego do kebabów ani nie mieszamy białego z czarnym.
Gdy coś idzie nie po naszej myśli, świat wali się na głowę, a gdy ktoś się do nas uśmiechnie, widzimy jednorożce.

Za niedługo dostanę fioła sama ze sobą.

Właściwie to już mnie przekręciło. A było trudno wybrać fotę, bo wszystkie Sami Wiecie Obślinionego i Ząbkującego Kogo.

-----

A co w Skorpionach najlepsze?
Że niby odważne, a siedzą sobie w swoich małych norkach i knują przeciw światu.
Jako i ja teraz czynię.

P.S. Kto Skorpion?
P.S.2. Czy i Biblia nie zakazuje pozostawania letnim?







Ostatnio czytam WYŁĄCZNIE blogi parentingowe. Niektóre tak żenujące, że wstyd się przyznawać. Tu parentingu nie będzie, bo na dzieciach się nie znam, tylko na swoich.


Widzę Zapipidopustkowie w zupełnie nowy sposób. Rok temu postrzegałam je, mimo wszystko, jako Zadupiewie. Dziś to kraina mlekiem i miodem płynąca.

//Miodem nie. Miód to silny alergen, nie wolno!

Idąc dalej tym tropem, należałoby do śmieci wyrzucić wszystkie teorie na temat tego, gdzie lepiej. Lepiej robi się, gdy dom się wypełni.

Ukazały mi się inne perspektywy. Co tam komunikacja do miasta, sieciówka za płotem, ruch uliczny na całego, skoro priorytety to: świeże powietrze, spokój na ścieżkach i zazierające do gondoli słońce. (Tak, mieszkam w Wenecji i pływam gondolą, hje hje).

Zmieniły się też obiekty wkurwu. Top lista na listopad:
  1. Psy, które alergię na żółty kolor objawiają silnym ujadaniem.
  2. Motocykliści.
  3. Traktorzyści.
Panowie trąbiący, nie zapomniałam o was, choć spadliście w notowaniu oczko w dół.

Nie wkurwiam się jednak często, gdyż spacerowanie po wsi to teraz sama przyjemność. Dzieci zaczęły mówić mi „dzień dobry”, a starsze panie i panowie gawędzić o głupotach. Niektórzy pochwalają pomysł hartowania („Trzeba, trzeba”), inni wyrażają delikatną obawę („Temu dzieciątku to nie zimno?”), pozostali w liczbie nikłej nie ukrywają zmartwienia („Zmrozisz ją!”). W końcu na polu tylko 10 stopni.

Wyszło szydło z worka, ludzie są zacofane. Tyle się teraz mówi o równości, walczy nawet okutana Malala z Dzikiego Wschodu, a w nerkach Europy na słowo „dziewczynka” słyszę: też bedzie. I to od kogo? Od ojca pięciu córek.

-----

public aktualizacja_toplisty
{
toplista(3) = „3. Myszy w elewacji drewnianej”;
}

Gryzonie chrupią i drapią w kluczowym momencie zapadania w twardy sen.
Oczywiście nie w mój, pal licho mój.

-----

Na allegro przeglądam śpioszki, na szmatkach szukam śpioszków, składam, piorę, oszczędzam sobie prasowanie czego? Śpioszków. Znam różnicę między body, pajacykiem a rampersem. Skoki rozwojowe jeszcze nie minęły, a już przygotowuję się psychicznie na bunt dwulatka. Zmęczenie, rutyna, a mimo to częściej się śmieję. Płacz, krzyk i brudne pampersy, ale jestem w raju. A najważniejsze...

Stałam się lwicą jak mój mały Lewek.

Nie taki mały, nie taki Lewek.
-----

Prawda, że wszystko się zmieniło?
Najlepsze swojskie - tak mówio.

-----

A swojskie na wsi swobodnej, wsi wesołej.
Tylko co?
W mojej lodówce mleko nie bezpośrednio od krowy, ale z krową na woreczku.
Masło w złotku, twarożek w folijce.

//Dobra, przyznaję. Twaróg był swojski, masło też (choć nie nadawało się na kanapkę), ale teraz nie ma, bo krowa, u której kupowaliśmy, się cieli. Przechodzi proces wydawania na świat potomstwa, o.

Woda w butelce. Nie ryzykowałabym picia z kranu, aczkolwiek wielu nic nie jest. Ze studni - woda dzieciństwa, zatrważająco zimna, choć dziś trochę obawiam się tego, co w niej pływa. Widzicie, co strach przed bakteriami XXI wieku robi z wsią?!

Jaja swoje! A raczej babcine. Różnice między takimi a sklepowymi widać na pierwszy rzut oka.

Swoje, a jakże! A fotkę robiła jeszcze różowa Nokia Asha z klawiaturą qwerty.
Truskawki swoje, maliny swoje, czereśnie swoje - zarąbiste. Właściwie to chyba nigdy nie jadłam nieswojskich. Nie mam porównania.

Ziemniaki swoje, choć powoli przestają być. Bo komu się chce? Zwierzęta wyprzedane lub umartwione, dla ludzi wystarczy aż nadto. Nawet starsze, przywiązane w borynowski sposób do ziemi pokolenia widzą, że szkoda zachodu.

Buraki -||-
Marchew -||-
Sałata -||-

Jak jest z kontrowersyjnym mięsem? Od dziecka jem tylko sklepowe, bo nawet babcine kury dożywają późnej starości i kończą we wspólnej mogile.

Do obyczaju należy jednak u wielu kupowanie utuczonej świni, a następnie zawożenie jej do rzeźnika. Wynik? Wypełniona mięsem zamrażara w suterynie. Bleh.

Zdarza się nam pędzić bimber, zrobić wino lub nalewkę.

Chleby częściej pieką w mieście.

A ilość chemii równa tu i tu.

-----

Lubicie swojskie? A co konkretnie?
Byle nie ciepłe mleko prosto od krowy, fuj...


Nie dla każdego, wiem.

-----

Dostateczną ilość razy uświadomiono mi, że nie pracuję (dzieci do lat 10.), dobre i te grosze (osoby 60+) oraz "gówno z tego" (70+). Że nie każdy może sobie pozwolić na taką pracę (moja wina?), że nawet i połówką etatu nie można w dzisiejszych czasach pogardzić, oraz, z drugiej strony - każdy mógłby robić to, co ja.

Czyli właściwie co?

Pisać artykuły, opisy produktów, teksty na strony internetowe, tłumaczyć, tworzyć naming, kilkunastosekundową treść dla tych, których "złapie" poczta w telefonie i ogarniać. To samo, co w biurze, tyle że w dowolnej pozycji. W krótszym czasie, bez konieczności dojazdów, ale i bez przerw na kawę i ploty. Pod bezwzględnym warunkiem: nie robisz, nie zarabiasz.

//Wbrew pozorom, freelance wpędza w pułapkę nie lenistwa, a pracoholizmu.

Podsumowując plusy i minusy, jest całkiem fajnie.

Zdarza się wyjść na strych po obcą sieć, gdy własnej braknie.
Może być lepiej.

Najbardziej brakuje (mi) wspólnotowości. W pracy cenię sobie niezależność, samodzielne działanie, lecz z drugiej strony miło byłoby pogadać z kimś, kto wykonuje podobne, choć odrębne zadania. Ponarzekać na to, że krewni nie rozumieją. Pocieszyć się wspólnie z elastycznego czasu pracy.
Podpowiedzieć, jak komunikować się ze zleceniodawcą. Zmotywować do sięgania wciąż po więcej.

Drodzy freelancerzy - pracujący na zlecenia, przez Internet, elastycznie, w domu, w podróży, graficy, copywriterzy, twórczynie torebek, tłumacze, programiści etc. etc., może się spotkamy?
Jakie są szanse, że w okolicach Zapipidopustkowia i Miasta Powiatowego Krosna znajdzie się choć tylu sprawiedliwych, że można ich policzyć na palcach jednej ręki?

Proponuję zacząć od fejsika. Utworzyłam grupę, do której należę ja i autorka bloga lajfstajl dla opornych. Grupę stanowią więcej niż dwie osoby, zatem potrzebujemy dyskutantów.

Grupa Podkarpackie na frilansie

Zapisujcie się, przyjmiemy.
Kto ma tu stworzyć grupę freelancerów, jeśli nie my, freelancerzy?

-----

Kto się nad taką pracą zastanawia, również mile widziany.
O rozmieszczeniu geograficznym punktów usługowych i innych pisałam drzewiej.

-----

Pora na część drugą.

Czy Wasze zwierzęta korzystały kiedyś z usług groomera? Moje nie - spróbujcie zawlec przyzwyczajonego do wiejskiej wolności kota do groomera, a urządzi Wam... no, breweryje. Gdybym jednak chciała któremuś przyciąć pazury, mogę to zrobić po 15-kilometrowej podróży.

-----

Wiecie, że w USA (gdzie indziej?) powstał już reality contest dla groomerów? Obczajcie, jak to wygląda!


-----

O ile jakiś prowincjonalny groomer może zgodziłby się zafarbować pieska na różowo, to z wyleczeniem żółwia czerwonolicego mamy w okolicy problem. Weterynarzy specjalizujących się w gadach i zwierzętach egzotycznych u nas niedostatek.
Weterynarz może co najwyżej popatrzeć na żółwia lub węża, spróbować zaglądnąć im do gardła i przepisać na niemoc standardowy antybiotyk. Nieco większą świadomością cechują się panowie z zoologicznego, którzy gada dokładnie obejrzą, podzielą się swoim doświadczeniem (w końcu podobne sprzedają, a w międzyczasie hodują) i pomogą... lub nie. Czyżby najbliższy specjalista przyjmował ok. 180 km stąd?
(Czy na Podkarpaciu jest weterynarz zwierząt egzotycznych? Help!)

Zanim węże stały się popularne w terrariach, często występowały na tatuażach. Wężyka na ramieniu strzelić sobie można niedaleko, bo 15 km stąd w zawrotnej cenie 100 zł za najmniejszy tatuaż. Oficjalnie.
Nieoficjalnie da się nawet za paczkę fajek u jednego z posiadających maszynkę mistrzów rysunku na ciele. Czy polecam? Są plusy dodatnie (blisko, tanio, spontanicznie) oraz ujemne (planowanego rysunku można nie poznać, skąd wiadomo czy tatuażysta trzeźwy, hif, hif, hif, aids). W promieniu 10 kilosów ktoś się znajdzie.

Mleko specjalnie dla kota - 15 km
 Bubble tea to takie wow, na które nie mam ochoty. Czy się starzeję? Chcę próbować nowości, ale ilekroć przechodzę obok stoiska z kulkową herbatą w galerii, nie zauważam go lub myślę: innym razem. Właśnie, w galerii w mieście wojewódzkim, oddalonym o 70 km. I tak nie piję...

Co innego, gdybym pod nosem miała muffiny. Uwierzcie, teraz mogłabym je przeholować. Najbliższa muffinkarnia znajduje się w Rzeszowie, choć myślę, że i w Krośnie (15 km) w niejednej cukierni lub kawiarni znalazłyby się pyszne. Takie same mogłabym też zrobić w domu (yeah, sure).

Moim mini-(niezrealizowanym)-marzeniem jest: tańczyć. Często i po coś. Kursów ci u nas dostatek! Najbliższy (darmowy!) kurs tańca towarzyskiego prowadzony jest w miasteczku 5 kilometrów stąd. A 15 znaleźć można całą gamę, przez style klasyczne po nowoczesne. I nie mogę korzystać z wymówki, że daleko.

W niedużej odległości korzystać mogę jednak z tradycyjnego szkolnictwa. Kilometr do przedszkola, podstawówki i gimnazjum, a do najbliższego liceum - 5. 15 kilometrów stąd znajdują się szkoły na wysokim poziomie - plasujące się na wysokich pozycjach rankingowych licea i technika. Studia również 15 km. Na temat ich jakości można by się kłócić, jak to w każdej uczelni, są kierunki słabsze i lepsze. 

Podsumowując...
Nie jest źle. Czy na innych zapipidopustkowiach sytuacja wygląda podobnie?
Dajcie znać!
1. - Jakeś była mało, toś banowała po wszyskich izbach. Otwierałaś szafki, skakałaś po meblach... By cie diabli wzieni! - Gdy byłam niegrzeczna, babcia życzyła mi wizyty piekielnej. To chyba gorsze niż pierwsza lepsza obelga "ty sk...ynu"?
Zamiennik: by cie fras wznion! Podejrzewam, że fras to archaizm, odpowiednik "zmartwienia", od "zafrasowanie". Wiecie może?

Próbka tego, co nas czeka.
2. - Kruca fiks! - "przeklina" rolnik, obserwujący przez okno jak sarny łażą mu po sadzonkach i obgryzają co się da. Czy to wyrażenie pochodzi od słowa, oznaczającego krzyż z postacią Chrystusa? Jeśli tak, dlaczego wypowiadane jest w momencie, gdy coś nas mocno zdenerwuje lub zaskoczy? W necie pojawiają się informacje, że podobnie jak "kruca zeks" to przekleństwo typowo góralskie, choć w przypadku tego akurat stawiałabym na fakt, iż każde niemieckie słowo (niem. sechs - sześć) brzmieć może jak przekleństwo. Łagodniejszą formą "kruca fiksa" jest "kruca fuks", a także (również przypisywane góralom) "kruca banda".
"Kruca bandę" wypowiada się jednak ze śmiechem - wtedy, gdy żartujemy z dzieckiem, droczymy się z psem lub mówimy do przyjaciółki, która chce nam oddać 50 groszy.

3. - He, mało to dziś banderowców chodzi po świecie? Nażrą się narkotyków i potem im odbija. Dzie to kiedy był narkotyk, teroz gdzie jeno.
Słyszeliście o banderowcach? To termin historyczny, określający członków frakcji rewolucyjnej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (klepię za Wiki). Potocznie - tych, którzy uprawiali ludobójstwo na Polakach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej oraz na Żydach. Niedaleko. Mianem "banderowca" babcie określają dzisiaj bandytów bez skrupułów. Takich, co zabijają z zimną krwią i plądrują, co popadnie. Adekwatnie, prawda?
Pamiętacie "co jeno"? To wyrażenie oznaczające "wszystko, co tylko się da", np. Ona ma, co jeno. (Ma wiele).
"Gdzie jeno" analogicznie. Narkotyki dostępne są wszędzie.

Jestem tradycjonistką, lecz tradycji uprawiać nie lubię. Nakazuje ona jednak zapytać:
Znacie te pogrubione? A może podobne? Piszcie!
Zaczęło się nagle.
Wczesne liceum, trzeba odwieźć i przywieźć kolegę z wesela, odbywającego się w Barwinku.
 - To gdzieś niedaleko Słowacji, prawda? - pytam naiwnie.
 - Słowacja jest rzut beretem, przecież to przejście graniczne!
 - Naprawdę? Nigdy nie byłam zagranicą!
 - Bierz dowód osobisty, pojedziemy.
23 kilometry od domu.

-----

Trochę wstyd, ale w końcu nigdy nie jeździło się w tamtą stronę, bo "tam nie było niczego".
Fakt, koło godziny 3 w nocy do dwóch kilometrów poza granicą niewiele się działo.
Zaczęło później, wraz z narastaniem świadomości: Słowacja tak blisko.

I oświecenie:
 - Faktycznie, to dlatego lokalni rzemieślnicy i handlarze reklamują swoje usługi w dwóch językach!
 - Już wiem, skąd tutaj tyle różnych rejestracji samochodowych!
 - Po to panie na targowicy mówią "po rusku"...

Urok nr 1: Straż Graniczna czasami przydybie - czar naszych terenów. Sprawdzą dokumenty, nakażą otworzyć bagażnik, jadą dalej. Ot, dodatkowy pojazd, przy którym trzeba się spiąć, aby nie wyglądać podejrzanie.

Urok nr 2: znamy trochę słowackiego. Choć nie używamy go na Słowacji - wstępując do tamtejszego Lidla witamy się ze sprzedawczynią na "Dzień dobry", po polsku mówimy "Nie mam drobnych" i "Dziękuję". Z braćmi Słowakami również dogadujemy się płynnie, każdy po swojemu. A co znamy? Ďakujem i prosim. Ewentualnie zmrzlinę.

Urok nr 3:nabieramy porównania. O naszych terenach myślimy: jakie zadupie! Niczego tu nie ma. Wjeżdżając na Słowację, wrażenie nasila się x2, a gdy już dotrzemy do najbliższego miasteczka - głęboki PRL. Upraszczając i wkraczając w tok myślenia narzekaczy. Dla mnie nie jest jeszcze tak źle, aczkolwiek mieszkając na większym Zapipidopustkowiu niż moje, czułabym się nieswojo.

Zapipidomiastkowie
Urok nr 4: możemy jechać na zakupy do Billi albo na tani basen. Bille pojawiają się w Niemczech, Czechach, na Słowacji i na Litwie (i w kilku innych krajach), u nas nie. Można wybrać się nawet wyłącznie po bajerancką, bo zagraniczną, czerwono-żółtą reklamówkę. Nie wspomnę o różnicy produktów w słowackim a polskim Lidlu - w tym pierwszym dostaniemy wody mineralne z leśnym kwiatem! A gdy tylko zacznie się sezon na chlapanie, basen w Svidniku otwiera podwoje. Język wiodący odwiedzających: polski. I w te letnie niedziele policję na słowackich przygranicznych drogach widuje się niezbyt często.

O nim mowa.
Urok nr 5: i dobrze, bo na co dzień za małe uchybienie możemy dostać pokaźny mandat. Za brak winiety na autostradzie nawet 140 euro.

Urok nr 6: tiry śmigają przed nosem, gdy tylko przechodzimy kawałek drogą główną. Nie przelecimy przecież tych 200 metrów, które prowadzą do przystanku czy apteki. Czy wspominałam już, że nie mamy chodnika? I że czasem z tira odpadnie część, która wyląduje na poboczu? Boże, broń od potrąceń.

Ciekawa jestem Waszych doświadczeń z mieszkania na terenach przygranicznych. Jak jest? Czego doświadczacie? Czy kraj leżący za ową granicą wpływa jakoś na Wasze życie?

Nie trzecie. III, bo marzec.

-----

Grasuje pies o pseudonimie B., który upodobał sobie zagryzanie najpowszechniejszych na Zapipido nielotów. Dwa ze starcia wyszły zwycięsko - pomogli im ludzie. B. podlega karze domowego aresztu.

-----

zdj. archiwalne, aczkolwiek 2015

Przyszła wiosna, objawiając się pokaźnymi baziami i przebiśniegami. Wiecie, tymi białymi kwiatkami, które są pod ochroną. Choć nie dla wszystkich.

//Jak-em se nasioła, to se moge zrywać.

-----

W niewyjaśnionych okolicznościach zaginęło kilka psów. Wilki czy hycle?

-----

Przerwa w dostawie prądu. Buu, w obecnej sytuacji, gdy zewsząd straszą wojną, zaraz po zgaśnięciu świateł i komputera człowiek przygotowany jest na bombowce. Pojawiają się czarne myśli: czy schodzić już do schronu? (Czy powinniśmy mieć schrony?)

Z drugiej strony, gdy babcia ze spokojem mnicha opowiada o czasach wojny, że: Trza było żyć, wykarmić dzieci, zrobić obiad. Kto miał czas na martwienie?, stwierdzam: Zapipidopustkowia nie ruszy.

A może właśnie ruszy, bo to prawie Ukraina? Buu...

-----

Obita kość ogonowa skutecznie uniemożliwia ułożenie się i wstanie z pozycji siedzącej.

-----

Żarty telefoniczne przy użyciu syntezatora Ivona mogą wywołać popuszczanie moczu.

-----

Browar Dukla wciąż się rozwija - premiera piw cieszyła się dużym powodzeniem, kolejna 14.03. A 24.03 pierwsze (po organizacyjnym) w Krośnie ruszamy z Toastmasters! To organizacja, która z wielu nieśmiałków zrobiła prawdziwe lwy sceniczne. Też chcę być lwem. Dobra, lwicą.

Taka prawda, do koszyka wkładamy niczym w Biedrze.

-----

Znacie Pi (π ≈ 3,14) Patela? To główny bohater powieści "Życie Pi" Yanna Martela, na podstawie której znakomity Ang Lee nakręcił film. Chłopak przeżył na morzu ponad 200 dni, w towarzystwie tygrysa - a może nie tygrysa? Nieważne, skupię się na innym aspekcie jego niezwykłości.

Otóż Pi Patel wierzył w jednego Boga, a praktykował 3 religie: hinduizm, chrześcijaństwo oraz islam. Urzekały go historie, fascynowały wzniosłe zwroty, a przede wszystkim pochłaniały rytuały. Ściskał w dłoni figurkę Ganeshy, czynił znak krzyża i rozkładał modlitewny dywanik - choć nie w tym samym czasie. Gdy usłyszał, że postępuje bałwochwalczo, zdumiał się. Miał prawo, intencje jego były najczystsze.

Obraz znaleziony w prezentacji Stewarta Thomsona nt. religii Pi

Z początku pomyślałam: co za prostota! Czyste serce, chęć wielbienia Boga jak dzień długi, poświęcenie, dobroć, skromność, dziecięca ufność...

Potem: Pi Patel, jesteś durniem. Ale jako że jeszcze dzieckiem, to jest Ci wybaczone.

Co ja gadam?

Też jestem durniem. Większym.

Bo ja przynajmniej wiem, że przysięga ślubna składana przed księdzem (czy Bóg potrzebuje takiego przekaźnika?) nijak ma się do rzeczywistości, a i tak ją złożę. Nie opuszczę Cię aż do śmierci? Nie wiem, pewna jestem tylko chwili obecnej. Ale dla dobra katolickiego samopoczucia mojej rodziny, zrobię to.

Ochrzczę dziecko - nie tak, jakbym chciała stojąc na skarpie i unosząc je ku górze przy zachodzie słońca... (wróć, nie, to zbyt niebezpieczne, sumienie matczyne wygrywa)
Ochrzczę wodą poświęconą po to, by nie miało problemów w szkole. By na lekcjach religii pojąć mogło podstawy wiary i praktyki kościelne, które będę z nim kwestionować. A co jeśli ksiądz będzie kazał chodzić do kościoła? A będzie, nawet na ocenę. Powiem: chodź dla świętego spokoju? Chodź, ale nie słuchaj? Albo: do 18. roku życia masz być pozornym katolikiem, potem Boga uosabiaj ze spagetti bolognese?

Wiecie, jeśli poczuje się Boga, niemożliwym jest wciąż wierzyć w rytualne praktyki. 

Bóg jest wolnością, DOwolnością, którą wtłoczono w instytucje i używa się jako straszaka. Nawet na małe dzieci.

//Nie rób tak, bo Bozia wszystko widzi. 
obok:
Przyleci czarownica na miotle i zabierze cię do wora.

Bo czy zaśpiewam "Dobry Ojcze" czy "Allah Akbar", myśleć będę o tym samym.

-----

Niech tylko wiejski kler to przeczyta, sprawę z dziećmi mam rozwiązaną.

A jakie jest Wasze spojrzenie?

P.S. Można wyzywać od hipokrytek.


Tak naprawdę ten Gwarownik jest jubileuszowy.
11 to liczba, która wyznacza mi wszystko we Wszechświecie.

-----

1.
 - I co tam je w tych galeriach?
 - Są różne ciuchy, buty, drogerie, księgarnia jest, sieci telefoniczne...
 - Jak byłam kiedysi, to samo dróż. - Nie słyszałam tego wcześniej. "Dróż", wiadomo, od "drożyzny", ale żeby tak skracać i w dodatku stawiać kreskę nad "o"? Szukam jakiejś gwarowej reguły, próbując znaleźć słowo do "drożyzny" podobne. "Mielizna"? Nie... Musi kończyć się na "-yzna" i najlepiej przed tym mieć samogłoskę? Macie coś w głowie?
A w galeriach wcale niewiele droży(j) tero jak na targowicy.

2.
 - Czarek, czy ty się przestaniesz tak przetwierać? Cały dzień loce z izby do izby, a na dwór nie pódzie...
Dziwne słowo, w słownikowej polszczyźnie takiego nie ma, choć (ciekawostka) występuje nawet w gwarze poznańskiej. "Przetwierać" oznacza nic innego jak przemieszczanie się z miejsca na miejsce bez celu. W przypadku psa nabiera mocniejszego znaczenia - co moment otwiera przymknięte drzwi pyskiem. "Loce" to z kolei odmienione w 3.os. l.poj. "lotać" (pol. latać), biegać, przemieszczać się.
I... ciekawe odkrycie! Ludzie z Podkarpacia o "na zewnątrz" mówią raczej "pole", np. Chodź na pole. Tutaj dla 90-latków "pole" to grzędy, a "dwór" to zewnątrz. Kiedy trend się zmienił i dlaczego?


3.
 - Widzicie, w przyrodzie tak, jak i wśród ludzi, nawet z tego kota gej.
 - Kot-gej?
 - Na kotki nie siada, jeno na kocury.
? 

4.
 - Nie, to sąsiad tego, co pomieniali się babami...
 - Jak to pomieniali się babami?
 - No, normalnie. Ta, co dotąd siedziała z jednym, poszła siedzieć z jego bratem, a ta, co z jego bratem, przyszła do tego...
 - (śmiech) I to takie normalne?
 - Jak nie mieli dzieci, no to co?
"Pomieniać się" to archaizm raczej niż gwarowe wyrażenie, prosty do odgadnięcia. Prostszy niż zrozumienie tego, jak można się w taki sposób zamienić. A "siedzieć z kimś" wcale nie trzeba, dzieląc celę - na Zapipido oznacza to "z kimś mieszkać".

-----

Znacie coś? Macie coś nowego? Napiszcie, będzie fajnie!





Jak mawiają kaucze (credits to: Mervin),
skupmy się na sobie, bo środowisko nigdy nie będzie tańczyć tak,
jak mu zagramy.

-----

Zresztą
czy wolelibyście prowadzić niezmącony tryb życia praca-dom,
czy raczej zapomnieć zamknąć drzwi na noc i obudzić się przez bełkotanie osiedlowego pijaczka,
który tej nocy wybrał akurat Wasz dom?

Czy w pracy wolelibyście wykorzystywać swoje umiejętności ku nieustannemu zadowoleniu szefów, czy może stawać przed zadaniami pozornie nie do przeskoczenia,
takimi, które uczą Was nowych rzeczy?

Po zmroku przejść drogę do domu w niezmąceniu czy być przestraszonym przez owczarka niemieckiego i przekonać się, że jeśli jesteś spokojny, pies nie zaatakuje?

//oczywiście, wyjątki.

Chodzić po mieście w przebraniu zająca czy przebraniu standardowego człowieka?

gratisography.com - niesamowite zdjęcia
Leżeć w ciepłym łóżku czy na nagrzanym asfalcie?

Rodzina jak z reklamy czy rodzina Addamsów?

Spokój czy adrenalina?

-----

Rozsądnie wybrać spokój, wieczory przy kominku i przy filmie, chodzenie po sklepach, gotowanie obiadów z książki kucharskiej i regularne bicie serca.

Dlaczego więc tak często mam ochotę, by we mnie piorun pier... trzasnął?

Shit, i jeszcze o wizerunek muszę dbać.

-----

Bo reklamy nigdy nie będą ekscytujące jak życie.

Rap - dźwięk miasta.
Not anymore.

-----

Poprawcie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że od dawna nie chodzi tylko o beton.

Rap to "ziomki, co zbijają piątki", piwko i blanty, laseczki i faceci, ale i motywacja do walki, opowieści o przyjaźniach, historie z trudnego dzieciństwa i zdobywanie szacunu na dzielni.

Właśnie, dzielni. Chyba tylko przysłowiowo, bo na Zapipido również dzielnie mamy, a czasami jesteśmy jedną wielką dzielnią.

My point is - by tworzyć dobry rap, nie trzeba wychowywać się w 40-metrowej klitce na zadymionym blokowisku. Ustalone? To dalej.

Nie słuchać polskich rapsów to trochę wiocha - wiecie, KaeNa czy Palucha trzeba znać przynajmniej.

//trochę ciężko pisać o rapie, gdy mam go w czterech literach. Za wyjątkiem Wdowy i Małpy.

Czy to nowa muzyka młodych buntowników? Możliwe. Co lepsze, można się w nią aktywnie angażować, nagrywając własne tracki. Wystarczy napisać jako takie zrymowane słowa, ściągnąć darmowe bity z neta... Masz mikrofon? Użyć go i nagrać demówki.

Bo co, jak nie rapsy?
Nie trzeba umieć śpiewać, nie trzeba pisać poezji - wystarczy inspiracja z szarego życia codziennego. I mimo wątpliwych walorów artystycznych większości dzieł, przyznać trzeba, że ociekają prawdą. I to się chwali. Jak blogi, które tworzyć może każdy, nie bacząc na poziom.

Dlatego na Zapipido ludzie chwytają za majka, być może nie zastanawiając się jeszcze, czy miastowi nie poczytają tego jako obelgę dla rapu.

Wszystko dla wszystkich, możemy nawet być futurystami.

-----

Słuchacie rapu? Znacie jakieś wiejskie rapsy? Stodołersów już odnalazłam...

Już mam skręt kiszek.

-----

Będzie o konkrecie.

Czy tylko mnie drażni przypadłość powtarzania jednej informacji w trzech różnych zdaniach?

 - A wiesz, głowa mnie boli, bo spałam tylko 3 godziny. No tak jakoś nie mogłam zasnąć, to na pewno mnie teraz przez to boli. To musi być przez to, bo przez co innego? No, mówię Ci, tak mnie boli...

albo:

 - Jak mocno wczoraj śnieg sypał... No dosłownie, takie tumany śniegu... Jeszcze takiego śniegu w życiu nie widziałam. Wszystko białe.

Jak zauważyłam, to domena starszych pokoleń. Czy czują się lepiej, gdy sami usłyszą coś kilka razy? Czy mówili tak "za młodu"? Wiecie może?

Przeleciałam (you know what I mean) wczoraj książkę o RPA Soni Dragi. Czytać się nie dało, pełna poniższych:


Autorka wtrąca "bowiem", "zatem", "tak więc" w co drugie zdanie, a o tych samych zdarzeniach opowiada kilka razy. Nuuuda. Poza tym nagromadzenie przysłówków i przymiotników niczym w słabym tekście reklamowym. Girl, czytaj Stephena Kinga!

Książek tego typu w bibliotekach 3/4 - skutecznie zniechęcają do druku.

A co sądzicie o small-talkach?

 - Ale wieje/deszczy/śnieży...
 - No, co zrobić, taki mamy klimat.
 - Widziałam prognozę, że...

Potrzebne, niepotrzebne? Nudne, interesujące? Nie wiem.
Ale wyobraźcie sobie, jak ciekawie i inspirująco byłoby zaczynać rozmowę:
 - Jakie masz marzenia?
zamiast:
 - Co słychać?

Idziemy na łatwiznę czy czyjeś marzenia mamy tam, gdzie światło słoneczne nie sięga?

-----

Powiedzcie: wolicie konkret czy kwiecisty, rozwiązły styl? Czym posługujecie się na co dzień?

Przepraszam.

-----

Nie życzę mu źle. Nie chcę, by zatopił się w śmietnisku historii.
Po prostu czerwone kokardki, skórzane trzewiki i piosenki przerywane soczystym "ihaa!" do mnie nie przemawiają.
Ani Brathanki, ni Donatan&Cleo.

Lubię wieś z zumbą zamiast grupą hafciarską.
Z cheerleaderkami zamiast Koła Gospodyń Wiejskich.

Sielskie, przędące len i przypinające pinezkami ceraty w kratę do stołów kuchennych -
to nie Zapipidopustkowie.

Ono aspiruje.

Pachnie nowością. Coraz wyższymi willami, oświetleniem świątecznym jak w amerykańskich filmach na jedno kopyto, kilkoma samochodami przy domu i marmurami. W nowoczesnych wnętrzach freelancerzy podbijają świat, programując dla brytyjskich korporacji, a mamuśki nowego pokolenia gotują jak żadne wcześniej i zdjęcie każdej potrawy wrzucają na swojego bloga.

Przywiązanie do ziemi już nie wiąże się z oddaniem za nią krwi, a po kopaniu ziemniaków

//za parę lat "szczęśliwe" będą dzieci, którym uda się ów proces uświadczyć

nie pije się flaszki, bo tak nakazuje tradycja.

Dobra, przyznaję się, polubiłam ostatnio ziemniaki ze śmietaną. Sklepową, of kors. fot. sxc.hu
Gdybym wiedziała, że ktoś ugniatał kiszoną kapustę stopami, nie zjadłabym.
Gdyby ktoś podsunął mi w blaszanym garnuszku jeszcze ciepłe mleko od krowy, skrzywiłabym się.
Gdyby Jagienka powiedziała mi, że straciła dziewictwo nabijając się na pal, nie uwierzyłabym.

Mówię, że folkloru nie lubię. A gwara?

Cenię ją, bo odnalazła sposób, by wciąż żyć. Przyjemnie słuchać, gdy miesza się z nowoczesnością. Dobrze być dumnym z czegoś, co robimy na co dzień.

Nie ubijamy kapusty stopami, nie śpiewamy ihaaaa! pod prysznicem i nie budzimy się po usłyszeniu piania koguta. Po co wieś tak przedstawiać?

Jest nowe. Stajemy się ekskluzywnymi przedmieściami i coraz bliżej powstają usługi, dostosowane do naszych potrzeb.

Miasta kiedyś były wsiami, niech i one skaczą po kapuście przed tłumem gapiów.

Zresztą...


-----

Jak Wy postrzegacie dzisiejszą wieś? Czy wciąż zalatuje w niej folklorem?
Mały jubileusz.

-----

1. Dwoje staruszków siedzi w izbie drewnianego domu, gawędząc. Z przedsienia słychać ciężki, tępy tupot. Ten, który rzucił się do okna, pyta retorycznie:
 - Co to za dziewka leci w dyrdy? -"dyrdy", "dyrdy"... W końcu znalazłam słówko gwarowe w necie, co oznacza, że sobie ich nie wymyślam. A "dyrdy" to po prostu "szybko", "prędko", "na złamanie karku".

2.
 - Patrze, a ten dupny dzwonek już kudli! - przekopuję się, jak net przepastny, a ludzie nie znajo! "Dupny dzwonek" to epitet na osobę, która wszędzie podąża czyimiś krokami. Dziecko z tęsknoty chodzące za mamą do łazienki, pies łażący za panem do kościoła... - oto dupne dzwonki. Wiecie, jak dzwonki uczepione przy dupie.
Co do "kudlenia"... Kojarzymy z kudlącymi się włosami. Takimi, które się czochrają, plączą... Kudlą. "Kudlić" bez "się" oznacza tutaj: podążać z pośpiechem, chcąc jakby kogoś dogonić.

To Czarek, lubi (się) kudlić. + krase kalisony, bohaterowie jednego z wpisów. Fot. Mervin
3.
 - No i po jakiego diabła nawpuszczali tylo baldachimów? Nie zaparli granic, jak trza było, to tero mają. A (ł)oni kocą się jak myszy - "baldachim" wziął się od Bin Ladena drogą słownej pomyłki. Nie każdy 90-letni umysł od razu uchwyci nowousłyszane słowo, powtarzając je bezbłędnie. Stąd każdy terrorysta zostaje "baldachimem". Czy każdy muzułmanin? U niektórych pewnie tak. Młodsze pokolenia już wyjaśniają błąd generalizacji i tłumaczą - nie wszystko jest czarno-białe.

-----

A właśnie, jak z tolerancją dla innych ras, religii w świetle ostatnich wydarzeń? Czy na wsiach mieszkają sami narodowcy? Tell me!

P.S. Czy słyszeliście wcześniej o "dupnym dzwonku"?

Znacie bezpośrednią przyczynę, z której na Zapipidopustkowiu rodzą się nowe działalności gospodarcze?

Wściekłość.

-----

Latanie od drzwi do drzwi, podsuwanie CV ludziom, którzy mówią: no mogę wziąć, ale..., długie godziny stania w kolejce do PUP-u...
Burzą krew.

//Szczerze? Ja nie wiem. Optymistycznie twierdzę, że praca jest. Może trzeba zrobić wiele więcej niż niegdyś, by ją dostać, ale to w końcu prowadzi do samorozwoju.

I ci, którzy mają talent, dopiero wtedy starają się go wykorzystać.
Ci, którzy mają żyłkę przedsiębiorcy, zaczynają myśleć na poważnie.

Bam! - stosy papierów, szkolenia, nerwy, ale i podekscytowanie, pewność siebie, praca na 100% - firma jest.

A że włożyłem w to wiele i nie zawsze moje, biorę odpowiedzialność i staję na głowie, by wyszło.

-----

Wychodzą dumy regionu. Świeże, z pomysłem, zrzeszające chętnych tutaj nowościom obserwatorów i takie, które pokazać można Polsce.

//Czy Wy również w tym momencie poczuliście dziwne przeświadczenie, że Polska jest kobietą? 

Nasze. fot. z fanpejdża Browaru Dukla
 Kwiaciarnie z pomysłem, klimatyczne bary o marketingu level: newest trends, browary (np. Browar Dukla, reklamujący się komiksowymi postaciami regionalnych futerkowców) czy nawet szmateksy, gdzie ciuchy są, choć druga ręka, to pierwsza klasa.

Matko, tu się wszystko da!

Grooming nawet, klub ze striptizem, masaże gorącymi kamieniami, agencję reklamową i stoisko z kanapkami.

I jednoosobową działalność kreatywną.

-----

Cytując Hoziera:
Ejmen.

Macie jakieś przykłady interesujących i na czasie działalności regionalnych?

Tytuł zaszyfrowany, bo nie chcę uciekać się do prowokacji.
A jednak napisać o tym muszę.

-----

Czegokolwiek długoterminowego bym się nie podjęła,

//prowadzenie bloga, szkoła policealna, nauka języka, związek, praca...

po pewnym czasie pytam: gdzie sens? i wykonuję:

human B;
int sens;

if (sens > 0)
{
      B = keep going;
}

else
{
     B = drop it, bitch;
}

return B;

Wpisując w Bloggerze litery długaśnej, niepraktycznej i niezapamiętywalnej nazwy, myślałam: Zapipidopustkowie to będzie blog dla ludzi. Dla ludzi stąd, którzy wciąż tu mieszkają lub już nie, a ciekawi starej biedy. Dla takich, co chcą poplotkować i takich, którzy wejdą z nudów. I może od czasu do czasu zostawią komentarz w formie pochwały, hejciku lub odcisku łapy.

Wejścia so (wiem, że szablon starawy, zmienię to za 2 miesiące), komcie so - w perspektywie rosnącej. Co nie tak? 
To od blogerów.

Drodzy blogerzy, nie mam pretensji w najmniejszym stopniu. Cieszę się, gdy wchodzicie, czytacie, komentujecie i współpracujecie. To bardzo zachęca do działania. Ale czy nie zgodzicie się ze mną (prócz tych, co blogują do blogerów o blogowaniu), że zaczynaliście pisać z myślą o masach? O ludziach, którzy - nie prowadząc internetowej ekshibicjonistycznej działalności - po prostu siądą, przeczytają, uznają materiał za ciekawy i poczują potrzebę zostawienia komentarza? O takich, które na co dzień nie zaznaczają swojej obecności w sieci, ale coś w Waszym wpisie sprawiło, że jednak wystukają odpowiedź?

Poziom mojej konfuzji - i do Nowego Roku pasuje. fot. gratisography.com
Czy blogerzy są tylko dla blogerów? Czy napędzamy siebie nawzajem w kole wpis-współpraca-udostępnienie-fejm bez udziału tych, których marzymy poruszyć?

Czy bloger staje się kimś, gdy zyska uznanie innych blogerów? Bo ci udostępniają, zwołując czytelników. Czy nie tak samo jest w światku pisarskim, malarskim, lekarskim? Może tak jest wszędzie, a ja znowu mam ból dupy?

Zalatując hipokryzją, błagam Was blogerzy, wyjaśnijcie mi to.

W końcu wiele sobie nawzajem zawdzięczamy.


Cytat - wiadomo z kogo i dlaczego.

-----

Witajcie w Nowym Roku! - darujmy sobie trywialność.

Prawda, że trudne?
Zrobić coś inaczej niż inni, nie zdublować idei raz pomyślanej, wyskoczyć przed szereg, zabłysnąć.
Nie bać się przy tym, ignorować śmiechy i/lub zazdrość, trzymać głowę wysoko, uwolnić się od wątpliwości. Stać się swoim bohaterem.

Jest i druga strona medalu:
Ciągłe poprawianie rzeczy zrobionych nie "tak", poczucie niższości wobec tych, którzy potrafią zrobić wszystko według wzoru, bezradność w obliczu zbiorowego wyśmiewania inności, strach, chęć ucieczki, przystosowywanie się na siłę.

(chwila ciszy dla magicznej, 11:11, godziny)

Jedni starają się być inni, inni normalni.
Odkąd pamiętam, bezwiednie szłam pod prąd.


Od własnego zdziwienia:
 - Mamoo, a dlaczego inne dzieci w przedszkolu mają takie normalne imiona, a ja jakieś chińskie? Mogłaś mnie nazwać Ola albo Emilia!

Przez połajania:
 - Dlaczego obliczasz to takim sposobem? Przecież liczymy inaczej!
 - Ale wynik wyszedł dobry.
 - Ale nie będziemy się uczyli tego sposobu.
 - Dlaczego?
 - Bo nie ma go w podręczniku.

Po zdziwienie innych:
 - Naprawdę chcesz wyremontować stary dom? Przecież wybudowanie nowego jest tańsze/wygodniejsze/bardziej logiczne/po prostu lepsze.

Wszystko dupa lampa.

Nie wiedziałam nigdy, co stanowi normę. Robiłam coś naturalnie, jak się okazywało, źle. Nie tak się smaruje kromkę, nie tak się kroi kromkę, nie tak się je kromkę. Choć, jak wszystkim, spada mi masłem do dołu.

"Inaczej" zaczęło przydawać się dopiero przy pisaniu.

//Oczywiście w podstawówce obniżone noty za wygląd, bo koślawo, nierówno, nie według wzoru, co to w ogóle za litery, co tu pisze?!

Gdy powstawały nowe światy, postaci, uczucia, sytuacje, formy. Jasne, że w początkach czysta grafomania, która i teraz przy poezji się zdarza, ale "inne" miało wzięcie.

Pora na dorosłość.
Już z definicji powinna charakteryzować się dojrzałym myśleniem, logicznym rozumowaniem, stawianiem dobra innych osób przed, chłodną kalkulacją i spoważnieniem wreszcie.
Wchodzenie w nowe środowiska wciąż i wciąż nie sprzyja pokazywaniu wszystkich kart. Po drodze wszystkie asy wypadają z kieszeni, gdy zawstydzony nimi właściciel zajęty jest pokazywaniem niższych nominałów, byle tylko stać się równorzędnym członkiem stada. Zbędne działanie.

Fotka szalonego artysty Ryana McGuire'a, który zrzeka się praw autorskich, fot. gratisography.com


I'm done.
Może to wyglądać na kolejny ból dupy, ale dość mam ograniczania się w realizacji szalonych pomysłów.

Chcę postawić rurę strażacką w domu? To sobie postawię.
Zechcę ogolić głowę? Zrobię to.

Głosy sprzeciwu będą tylko na początku. Potem już nie będzie głosów...
Ale czy zostaną i ludzie?

-----

Czy życie pod prąd przychodzi naturalnie i Wam? 
A może lubicie zagłębić się w tłumie? Dlaczego?
author
Berenika Kochan
Mieszkam na Zapipidopustkowiu. Chcecie wiedzieć, gdzie to jest? Poczytajcie i domyślcie się. Poza tym interesuję się światem: krajami, językami, zwyczajami i dogadywaniem się na polu międzynarodowym. Ciekawie tu, nie powiem.