W nocy jest ciemno.

Banał, truizm, zdanie ćwiczeniowe dla pierwszaczków.

Tylko że u nas o 23 robi się naprawdę ciemno.

Po co latarnie mają świecić się przez całą noc? Chociażby tylko w weekendy? Przecież to jest wieś, tu nikt nie wychodzi do znajomych,

//co prawda ostatni autobus przyjeżdża o 22:40, jednak...

nie bawi się na ogniskach, posiadówkach na przystankach i przed salą.

A gdy przechodzi się w kompletnej czerni przez okolicę zadrzewioną, zakrzaczoną i nad mostem, o którym krążyły satanistyczne legendy, wstrzymuje się oddech.

Pod.
Nic to, gdy los chce, byśmy nadepnęli na leżącego, który pod naciskiem stopy wyjęczy coś niczym Xena.

Nic to, gdy po deszczu na obute w japonki stopy skaczą śliskie, mokre żaby. (Raz w życiu się przytrafiło, jednak...)

A kościół świeci się zawsze, jestem prawie pewna.

Kalkulator w użyciu, księżyc w pełni.
 I tym właśnie różnią się od wiejskich miejskie sypialnie. W pierwszych trzeba przez kilka minut przyzwyczajać oczy do czerni, w drugich, gdyby się uparł, można by nawet czytać. Ale czy ze względów zdrowotnych nie lepiej spać po ciemku? Nie wiem. Wy wiecie?

-----

Każdemu blogerowi zdarzają się urokliwe zapchajdziury.
//bosz, jestem blogerem

Najpierw długo nic, a potem wysyp gwary, jak dziś.

-----

1. - Jadłam tu kiedysi rogola. Gryzę pierszy raz, drugiro, trzeciro... A tu cosi kwaśne jak fras. Mówię: poźryj no na tego rogola, bo ja nie widzę. A tam cały syr skwitnięty i jeszcze mię w garło drapoł. Zarom piła symarol, bom się boła - gwarowa kopalnia! Zacznijmy od popularnego zwrotu "tu kiedysi", używanego w momencie, gdy nie można precyzyjnie określić czasu znaczenia. To takie zmiękczenie ostatniego "ś", które, o dziwo, nie występuje w innych wyrażeniach. Kolejna ciekawostka: drugiro, trzeciro... Połączenie słów "drugi raz" i "trzeci raz". W celu ułatwienia?
"Fras" kojarzy mi się z zafrasowaniem, pełni w gwarze funkcję wzmacniacza wyrażenia. Boli jak fras, dokuczny jak fras... W polskim znaleźć nie mogę, pojawia się natomiast po słowacku w takim samym znaczeniu. Oho, sąsiedzi w naszej wiosce zostawili spuściznę.
"Skwitnięty" znaczy tyle, co "przejrzały". Jak przekwitnięte kwiaty. A "garło", jak się domyślacie, to uproszczona forma "gardła". Bo po co to "d"?
"Zarom" to piękne połączenie "zaro" (zaraz) oraz "żem".
 - Babcio, ty sie nie dziw, jak rogola przez cały tydzień pod poduszką trzymasz! 

Bohaterowie jeszcze młodzi

2.  - Nakładaj se chłopie, boś ty nie jest przecież gibraczny. - Polska kultura patriarchalna na wsi wciąż w dobrym stanie. Chłop pracuje, baba gotuje. Jak kto lubi, ja podziękuję. Starsze pokolenie można jednak przekonać do swoich zwyczajów, czego przykładem powyższa fraza. A "gibraczny" to inaczej "lelawy".

3. - Patrzcie na nią, jaki brzuchol! Spodni nie zapnie, jak rozwara! - w ogniu familijnego konfliktu zamieniam się w słuch.
 - Ja? Ty już nie chodzisz normalnie, tylko się kolibiesz na obydwie strony!
 - Rozwara!
 - A co to jest rozwara? - pytam, włączając się w dialog.
 - Gruba baba - w necie nie ma. Wierzyć na słowo?

Najbliżej do rozwary rozwarowi wielkokwiatowemu, fot. swiatkwiatow.pl


-----

Znacie któryś z powyższych? Macie jakieś fajne, inne? Umieram z chęci ich poznania!

Trudne to.

-----

Słowo trudne, a inicjowanie inicjatyw proste. Przedstawię je poniżej krok po kroku.

1. Najważniejszy jest pomysł. Ambitny, choć niekoniecznie nowatorski (np. odtworzenie w najbliższym mieście serii spotkań znanej już w Polsce lub zagranicą - jak Czwartek Social Media czy Geek Girls Carrots). Może być trochę szalony i mimo że takie wydają się zatrważające, nie należy odrzucać ich na samym początku.

2. Równie ważna ekipa, której się pomysł przedstawi. Najlepiej opowiedzieć o nim wszystkim potencjalnym zainteresowanym, mówiąc: chcę zorganizować to i to, fajnie byłoby, nie? Przyszedłbyś? A gdy ktoś zapali się do pomysłu, podobnie jak Ty, rozpalić entuzjazm jeszcze bardziej, działając w tandemie lub większej grupie. W końcu wszyscy na tym skorzystacie.

3. Lokal - może to będzie sala w miejscu pracy, a może kilka stolików w miło usposobionym barze? Wystarczy podejść do obsługi, poprosić o kontakt do właścicielki, a następnie o spotkanie - choć pewnie szczegóły można ustalić w trakcie krótkiej rozmowy telefonicznej. Charakter przedsięwzięcia, liczbę stolików, rozwieszenie plakatów... Wiadomo, że jeśli lokal z życzliwością podejdzie do sprawy, tylko na tym skorzysta.

4. Wiedz, że jeśli coś zrazi Cię w trakcie realizacji przedsięwzięcia, możesz potraktować je jako jednorazową sprawę i nikt nie będzie mógł mieć Ci tego za złe. Złe myśli na bok, ograj prelegenta. Zakładam, że podczas wpadania na pomysł miałeś już kilka osób w głowie. Napisz do nich, zadzwoń, skontaktuj się. Tylko plis, w kreatywny sposób. Tak, żeby prelegent czuł się zaszczycony, że to jego wybrano. Z drugiej strony nie przesadź z oficjalnością, bo inteligentny i obeznany w swojej dziedzinie, a mało doświadczony w mowach człowiek może się wystraszyć. Ustal z nim temat, umów termin, a następnie potwierdź w lokalu. Do skutku.

5. Czas na marketing. Przygotuj grafikę - taką, na jaką pozwalają umiejętności. Jeśli wcale, poproś o zrobienie. Utwórz wydarzenie na Facebooku (pomyśl nad godziną dogodną dla pracujących - optymalnie 17, 18, 19 i terminem w środku tygodnia), zaproś potencjalnych zainteresowanych, poproś znajomych o zaproszenie znajomych, przygotuj wirtualne bilety np. na evenei. I czekaj. Jeśli temat jest fajny (pasjonuje Cię) i otoczka fajna, przynajmniej kilkoro ludzi przyjdzie.

6. Dwa dni przed - zagadaj do prelegenta, potwierdź u właściciela lokalu. Spytaj, co będzie prelegentowi potrzebne. Ogarnij to.

7. Dzień sądny. Wydrukuj listę gości, wydrukuj grafikę, przynieś taśmę i nożyczki. Ktoś pewnie pomoże Ci przygotować salę. I tak będziesz się denerwować, spróbuj nie bardzo. Nic nie musisz robić - powitaj gości, zapowiedz prelegenta, podziękuj mu, podziękuj gościom i zaproś ich na piwo.



Piszę z perspektywy środka I blog Rzeszów. W żadnym wypadku nie umniejszam roli organizatora - Hattu zrobiła wiele więcej niż po prostu wykonanie powyższych punktów, my się też trochę przyczyniliśmy. Wymieniam czynności kolejno, bo chcę Wam pokazać, że jak czegoś nie ma, a chce się, żeby było, to można wiele zrobić.

Idealny scenariusz nie zakłada trudności, jakie spotkać można po drodze. Jak je obejść?

-----

Lubicie mówić: gdybym był u władzy, zrobiłbym to i tamto?

Sprawdźcie, czy Wasze pomysły mogłyby zostać "przepchnięte"!

http://kro.dobrepomysly.krosno.pl/
fajna platforma, nie?
W skrócie: rejestrujesz się i przedstawiasz ideę, którą umieszczasz w jednej z kilku kategorii: Krosno przyszłości, Turystyczne Krosno, Krośnieńska starówka, Rodzinne Krosno oraz Aktywny wypoczynek. Właściwie każdy pomysł można by podpiąć pod jedną z powyższych.

Ja już wpisałam, co trzeba. A Ty?

http://kro.dobrepomysly.krosno.pl/
Chwała futurystom! Do żeczy:

-----

Na początku był pomysł. A raczej: Justyna miała pomysł.

//Łatwo jest siedzieć i narzekać: no, na Podkarpaciu to niczego nie ma. 
Nie dość, że bullshit, to jeszcze lenistwo przemawia.
Trzeba zakasać rękawy i od pomysłu przejść do realizacji.

Pewnego lipcowego wieczoru przedstawiła nam (Piotrkowi, Dominikowi i mi) swoją wizję. Wizję warsztatów dla blogerów, ciekawych spotkań, dyskusji o blogowaniu i rozwijania swojego warsztatu. Zaświeciły nam się oczy, a nad głowami małe żarówki. Gdzie? Kiedy? Jakich prelegentów zaprosić? O czym? Kto przyjdzie? CZY BĘDZIE FAJNIE?


Patrząc na powyższą grafikę, temat i mając na uwadze prelegenta, nie mam wątpliwości. BĘDZIE FAJNIE.

Nie tylko dlatego, że dowiemy się, jaki sekretny składnik pozwoli przyciągnąć na bloga czytelników. Poznamy ludzi rzeszowskiej blogosfery, a jeśli nie blogujących, to inspirujących i ciekawych życia. Miło spędzimy czas w ten piękny jesienny wieczór.

Przyjdźcie, zapraszamy wszystkich! Będzie nam bardzo miło. Bo wiecie, gdyby nie blogowanie, to my też pewnie w ogóle nigdy by się nie spotkaliśmy, co teraz trudno mi sobie wyobrazić.

Wydarzenie na FB ---> https://www.facebook.com/events/769368073109527/?fref=ts

Jak to mówio w biznesie, sytuacja win-win. My korzystamy, zyskując doświadczenie w rozwijaniu I blog Rze i poznając Was, a Wy inspirujecie się płomienną przemową naszego pełnego pasji prelegenta, Arka Nepelskiego. A po prelekcji, integracyjne BLOGadanki: czy blogera można zdefiniować? Kim tak naprawdę jest bloger? Podejrzewam, że dla każdego kim innym.

-----

Czy wspomniałam, że wydarzenie będzie w Rzeszowie? Od Zapipidopustkowia do Rzeszowa konkretny rzut kamieniem, ale warto! Warto!

Nie, nie, w żadnym razie nie będzie o tym, jakie to kobiety są kreatywne, a przy tym potrafią chodzić w szpilkach.

-----

Lubię myśleć, że kreatywność to wrodzona cecha gatunku ludzkiego.

I że będąc kreatywnymi (+ ciężko pracującymi), mamy wszystko: dach nad głową, jedzenie, kasę, dobre związki itd.

Ale nie zagłębiajmy się. Chcę Wam pokazać zdjęcia Lacrymossy, która naciągnęła pończochę na obiektyw swojego aparatu.

Efekty sesji są bardzo klimatyczne:





Więcej fotografii eksperymentalnej i innej znajdziecie na blogu Lacrymossy - http://lacrymossa.blogspot.com/. Warto, bo fotki są świetne.

-----

Robiliście kiedyś fotograficzne eksperymenty?
(Ja robiłam focie do lusterka, zanim stało się to popularne, lecz nie o to tu chodzi).
Daliście się nabrać. Tytuł stanowi niedołężną metaforę mojego stosunku do serialu "Glue".
(Nie "Glee". "Glue".)

-----

To dramat kryminalny, rozgrywający się w środowisku młodzieżowym na małej angielskiej wsi.
Pomyślałam: angielskie to lepsze, wieś będzie wypaśna.
Po obejrzeniu stwierdzam: i to niby u nas wrony zawracają?

holymoly.com
Bohaterowie majo na wsi co prawda Internet i najnowsze Nokie Lumie, ale już seks uprawiają w sianie. Pracują na gospodarstwach, wywożą gnój, jeżdżą konno... I kochają tę wieś na swój sposób. Ale... Czegoś brakuje w tej układance. Wydaje mi się, że czegoś kluczowego brakuje młodocianym do życia.

Brak zapełniają narkotykami. Nie jakimś tam ziółkiem, które znamy nawet tutaj. Heavy stuff, jak środek do czyszczenia urządzeń sanitarnych rozpylony w reklamówce, którą nakłada się na drogi oddechowe pod wodą. Każdy orze, jak może. Tego (prócz sporadycznych incydentów wąchania kleju w sztyfcie w podstawówce) nie robimy.

Poza tym stawiam 99%, że młodzi gospodarze nie skręcają tutaj karków cielętom, jak James w pierwszym odcinku. Z gołębiami bywa różnie.

Nie skaczą do silosów ze zbożem (nie mamy tutaj takich). I na pewno nie rozbierają się do naga, by do nich wskoczyć.

Bohaterowie za to piękni, przynajmniej dwójka z nich. fot. independent.co.uk
Doszłam do wniosku, że czepiam się tego serialu, bo nie przypomina mi takiego, który sama na wiosce bym zrobiła. Przyznaję się do zazdrości i zadufania.

W ramach rekompensaty dla "Glue" (czymże jestem przy producentach? mrówką marną), powiem: serial leży na niskiej półce pośród tych najwyższych, czyli poziom trzyma przyzwoity. Po prostu nie zaskakuje i nie zachwyca. Choć intryguje, jak to kryminał, który dopiero w ostatnim odcinku lub wcale odpowie na pytanie: kto zabił?

-----

Macie jakieś "na poziomie" seriale, rozgrywające się w wiejskim lub małomiasteczkowym otoczeniu? Linkujcie? A może zatrzymaliście się na "Ranczu"?
author
Berenika Kochan
Mieszkam na Zapipidopustkowiu. Chcecie wiedzieć, gdzie to jest? Poczytajcie i domyślcie się. Poza tym interesuję się światem: krajami, językami, zwyczajami i dogadywaniem się na polu międzynarodowym. Ciekawie tu, nie powiem.