Nie ja wybieram kolor, kolor wybiera mnie.

-----

Siedzę i wewnętrznie piszczę z zachwytu (żeby nie obudzić K.). Dlaczego?

Spójrz w prawy dolny róg strony.

To ostatnie zapinowane przeze mnie obrazki, świadczące o umiłowaniu meksykańskiego stylu wystroju wnętrz.



Zaczęło się od Fridy. "Fridy". Podziwiałam surrealistyczne dzieła sztuki, ale i te sztuki użytkowej - stoliki, krzesła, komody, płytki kuchenne i freski na ścianach. Żółto-niebieskie elewacje, różowe kanapy z czerwonymi poduchami (choć na co dzień na podobne połączenie robię krzywą minę) i kwiaty wystające z pustych oczodołów ceramicznych czaszek.

W gimnazjum miałam jaskrawopomarańczowe adidasy, które mogły służyć jako odblaski.
W liceum nosiłam ubrania tak kiczowate, że hejterów bolały oczy.
Na studiach podkreślałam też kredką tak lazurową, że nikt nie zauważał innych detali mojej twarzy.

Przesadzam.

The point is, z szaractwem mi nie po kolei.

Więc mi wszystko w pokoju jarzy kolorami, a w mieszkaniu jarzyć będzie.

A że to już bliżej niż dalej, oglądam obrazki, a w głowie buduję obrazy. Jeśli natkniecie się w sieci na ładne detale w stylu meksykańskim, wrzućcie linka.

fot. www.casacastillo.com
PS. Nie wiedziałam, że można zachorować na kibel.


Dlaczego, kobieto, chcesz oszukać siebie i grono uprzywilejowanych czytelników?

-----

Od kilku dni kminię dla Was tematy. Co by tu jeszcze o Zapipido? O czym nie napisałam przez te prawie dwa lata?

Blogerzy piszą o tym, czego doświadczają na co dzień. Założeniem mojego blogaska było opisywanie najbliższego otoczenia, tyle że wiele się zmieniło, a właściwie wszystko.
Nie biorę udziału w mini-libacjach, ograniczam brzydkie słowa, jakoż i bliski kontakt z osobami, które mogłyby zranić delikatne dziecięce uszka (buu, koniec podsłuchiwania pod sklepową altaną!). Nie mam czasu na wsiową włóczęgę...

sama. Bo z wózkiem mam czas zawsze. Ale jeśli z wózkiem, to w jasno i byleby gradem ani żabami nie biło, reszta obojętna.

Rzeczony

Skorpiony są uparte, a ja kiedyś powiedziałam sobie, że nie chcę być blogową mamą. Żadnych parentingów, zdjęć mojego Potwora, gaga-gugu i te sprawy. Żadnych „śmiesznych” dialogów rodem z „Chwili dla Ciebie”. Niepozwalanie, by mój dzidek właził mi na bloga.

Blać, najgorzej przegrywać ze sobą.

Prawda jest taka, że dziecko zabiera duuużą część życia, przynajmniej teraz. Podróżuję z fotelikiem, a piszę z jedną ręką w łóżeczku. Chodzę z kółkami i śpię z przyssawką. Cudownie jest, ale jak ciągnąć stylistykę bloga bezdzieciowego, niezależnej, nowoczesnej, niefeministycznej kobiety? (buhaha) Czy w Gwarownikach ukrywać obecność głównego tematu rodzinnych rozmów? Rozmów z sąsiadami? Z obcymi ludźmi, z którymi omawiam godziny snu mojej córki?

//Print white_flag;

Kapituluję. Będziecie musieli znosić wplecioną tu i ówdzie (czytaj: wszędzie) K., jako i ja znoszę codzienne z nią obcowanie, wychwalając genialny wynalazek zatyczek do uszu. Jak dorośnie, to się pokasuje.

Jestem, kurrr zapiał, matką.
To dla mnie jak coming-out.

PS. Czy jest na sali psycholog, który mi powie, dlaczego się wzbraniałam?
Miłość.

-----

 - Że też mu się chce - myślę, kiedy przynosi mi odłupaną mandarynkę, żebym miała jakieś witaminy. Albo rozkazuje, żebym coś zjadła. Czy mnie by się tak chciało?

Dostaję śniadanie, uśmieszki, buziaczki.
Wkurwień masę, nerwy mi szarpie.

I tak się zdarza(łoby, gdybyśmy mieszkali w UK)

Zaskakuje po dziesięciu latach.
Wiem, że nigdy do końca go nie poznam, co wychodzi na dwie strony.

- Po latach nie ma już miłości między wami! Ja do swojej żony przyzwyczaiłem się jak do psa, albo jak do kanapy! Masz i koniec, takie jest życie! Trzeba myśleć o sprawach przyziemnych!

Bywa i tak.

Jak rozróżnić... Miłość czy przyzwyczajenie? A może uzależnienie?

//Miłość to rozdmuchane słowo, nadużywane, aż sztuczne. Dlatego może niektórzy brzydzą się nią, mówią: miłości nie ma. Jest zakochanie, potem przyzwyczajenie.

Bo bez niego bym nie przeżyła.

Bez Internetu też nie, bez łóżka prędzej. 1. uzależnienie, 2. nawyk.

-----

Zaczęłam pisać ten tekst ze 4 dni temu. Od tamtej pory - jedna wybuchowa kłótnia, jedna kłótnia mniejsza (15 minut), kilka drobnych sprzeczek.

Zebrałam op***ol, jak i go udzieliłam.

Masę żartów i tarzanie się po podłodze.

[cenzura]

Choć raz prawdziwe serce w naszyjniku. Idealny prezent na Walentynki


-----

Miłość jest rozwałkowana, cienka jak naleśnik. Czy może zakochanie to stan tak intensywny, że można nazwać go prawdziwą miłością? W takim razie miłość zawsze ma jakiś koniec - bo i zakochanie się kończy. Choć i w zaświatach pewnie nie kochamy, a raczej nie kochamy miłością do drugiej osoby, bo sami jesteśmy ponad-miłością. Ponadmiłością.

Skąd mam wiedzieć, co jest między nami? Czym objawia się dla Was "miłość"?

PS. Czy bredzę?


author
Berenika Kochan
Mieszkam na Zapipidopustkowiu. Chcecie wiedzieć, gdzie to jest? Poczytajcie i domyślcie się. Poza tym interesuję się światem: krajami, językami, zwyczajami i dogadywaniem się na polu międzynarodowym. Ciekawie tu, nie powiem.