I nie chodzi tutaj o Dragon's Den Game, których pełno jest w sieci.

-----

pure Corel logo
Dragon's Den UK to niezwykle wciągający program telewizyjny, traktujący o biznesie. Koncept? Opiera się na współpracy dwóch grup: multimilionerów i początkujących biznesmenów. Drudzy przedstawiają pierwszym swoje kiełkujące biznesy, zachęcając do inwestycji. Pierwsi starają się wyniuchać interes, przekazując pieniądze na ręce najbardziej obiecujących przedsiębiorców. Każdy odcinek składa się z kilku prezentacji. Te w dużej mierze pozbawione są ozdobników (chyba że wpisują się w konwencję produktu lub usługi) - nie ma cekinów, kiczowatej muzyki, ziania ogniem (chyba) i sikania pod wiatr.

Co najlepsze?

Dragoni są SZCZERZY.

Nie lukrują, ale i nie jadą z góry do dołu po uczestnikach dla efektu medialnego. Mówią, co myślą. Nieśmiałym dodają odwagi, zestresowanym każą oddychać. Szukają złotego środka między pomocą a zwrotem z inwestycji. Kamera ich kocha, miło się patrzy. I ten cudowny akcent...

Sezonów do tej pory 13, właśnie wystartował 14. (Wrzucaj ktoś na YouTube'a, błagam!, a raczej: pls, put in on YouTube esejpi).

Sezon 13. fot: startups.co.uk


Niby nie mam na nic czasu, ale naoglądałam się sporo. I na podstawie prezentacji uczestników

//W razie gdyby ktoś zamieszkiwał Wyspy i chciał złożyć Smokom propozycję nie do odrzucenia

napisałam poradnik: jak uzyskać wymarzoną inwestycję w Dragon's Den?

1. Wyceń firmę zgodnie ze stanem aktualnym

Wykłada się na tym ok. 3/4 przychodzących do programu przedsiębiorców, mimo że niezgodna ze stanem faktycznym ewaluacja wkurza inwestorów. Wydaje im się, że ktoś chce ich naciągnąć - bo jak może wycenić firmę wartą 70 koła na milion na podstawie pieciolętniej prognozy finansowej? Dragoni chcą wiedzieć, ile wyłożyło się kasy, jaki był zysk za rok ubiegły i aktualny, jaki stan posiadania (towar w magazynie, kasa w banku), kredyty, podział udziałów - i na podstawie tego inwestować zgodnie z realistyczną wyceną. Proste.

2. Znaj swoje liczby

To też często pojawiający się problem. Niektórych zjada stres, niektórym liczy program komputerowy ubogi w opcje. Ktoś, kto nie pamięta liczb z trzech lat wstecz i co najmniej na trzy do przodu, ma nikłe, jeśli nie zerowe, szanse na uzyskanie inwestycji. Bo jak dać komuś, jeśli nie wiadomo ile?

3. Przećwicz podchwytliwe pytania

Wynalazek, który powstał w przebłysku geniuszu, w Dragon's Den może zostać brutalnie wyśmiany (jak w polskiej wersji podpierak. Pęknąć można). Innowacyjne pojazdy, długopisy dopasowane rozmiarem do wieku (i zapewne wzrostu) dziecka, chipsy ekologiczne o smaku błota (przenośnia) nie dostały szansy. Z drugiej strony... Wiecie, że dragoni odrzucili kilka lat temu Tangle Teezer?

4. Uśmiechaj się

Dla rekinów finansjery liczą się (niby) tylko liczby, ale uśmiech pomaga. Zawsze choćby odrobinę.

5. Wyłóż wszystkie karty na stół

Nie ma nic gorszego, niż po kilkunastu minutach rozmowy napomknięcie o poszatkowanym torcie udziałów, wielotysięcznym kredycie czy drugim, stratnym, biznesie (o którym nie za bardzo chce się w dodatku rozmawiać). I jeśli patent, to nie "złożony wniosek patentowy", a list intencyjny to nie "wymiana interesownych e-maili". Informacje dodatkowe przekaż na początku, a dragoni docenią szczerość i, wierz mi, zaczną główkować, jak się odnaleźć w niewygodnej sytuacji, miast odrzucić Twoje przedsięwzięcie z marszu.

6. Miej wizję

I pasję. To widać, to przyciąga. Osoby z natury flegmatyczne muszą uważać na autoprezentację - czasem mogą sprawiać wrażenie niezainteresowanych tematem. Demonstracja pełna werwy, wibrujący optymizm i ten błysk w oku. To biznesowe jury lubi najbardziej. A american british dream ma szansę się spełnić.

Zainteresowałam Was trochę tym odstającym od reszty programem?

Dla mnie to mega-motywacja do robienia "czegoś więcej".
Nie, zgłupieć nie można. Research

//"dlaczego płacze"

     //Słyszeliście o wynalazku zwanym "WhyCry"? Podobno trafnie odgaduje potrzeby płaczącego dziecka, taki mały aparacik ze światełkami.

//"zielone kupki u niemowlaka", "przepisy dla niemowląt", "co oznacza temperatura 35,9" - zepsuty termometr, hehe, "sposoby usypiania" - jeszcze większe heheszki, "pomysły na prezent dla roczniaka"

angażuje umysł dostatecznie. Co jednak z ludźmi światłymi, dla których trening szarych komórek to poranny papieros, przebieżka, kawa?

Doświadczyłam, to się podzielę.

Lala

-----

Pierwsze dwa, trzy tygodnie "po" to czas na docieranie się z małą, pachnącą człowiekiem kulką. Drzemki - chwila na głupotę, seriale. Najpierw nadrabianie, później poszukiwanie fajnych-nowych, w końcu nuda. Dna sięgnęłam, oglądając TVN-owskiego gniota (na moje usprawiedliwienie, z Cezarym Pazurą). Powiedziałam: dość i zapisałam się na...

1. Kurs programowania na Udacity. Dobrze wiecie, jak bardzo nauka nowej umiejętności ekscytuje i dowartościowuje. Bejbi blues wpędził mnie w myślenie, że już nigdy więcej nie będę oddychać wieczornym powietrzem, nie wyjdę na imprezę, w ogóle nigdzie. Dzięki arcyciekawym praktycznym lekcjom miałam przynajmniej pociechę, że jeśli siedzę w domu, to robię z tego użytek. Umiejętność została, czeka na ciągłe (a można w nieskończoność) poszerzanie.

2. Dobra organizacja z pewnością rozrusza trybiki. Nie będę polecać sposobów. Uważam, że każdy powinien wypracować własne: czy organizować obiady na bieżąco, na cały tydzień, a może od razu na cały miesiąc, ale bez układania ich w kolejności chronologicznej? Jaki system finansowy prowadzić? Kopertowy, korzystać wyłącznie z excelowskich tabelek czy poszukać gotowych arkuszy... Gdy pojawia się wrzeszczące stworzenie, początkowo czas kurczy się dziesięcio-, pięciokrotnie. Należałoby wykorzystać go jak najefektywniej, oczywiście bez zaniedbywania rodziny. Jak? Dla mnie osiągnięcie takiej harmonii wciąż stanowi wyzwanie, jednak staram się.

3. Ekspert w swojej dziedzinie. Lubię być. I nie ukrywam, że jeśli chodzi o dziecię, to jestem oczytana (co nie oznacza, że wszystkie rady wprowadzam w życie). Podoba mi się ustanawianie planu dnia i sposoby na usypianie Tracy Hogg, metoda jedzenia BLW (choć nie od 6-go miesiąca) i dawanie dziecku wyboru. Intryguje mnie dyscyplina francuska, a drażni amerykańska. Rozumiem, jeśli ktoś chce się opierać wyłącznie na intuicji, ta w końcu rzadko zawodzi. Lubię jednak odrobić zadanie domowe. Często nie dla samego odrabiania, a po to, by było zrobione. Cóż, przywara...

4. Arcypoważne konwersacje - to punkt dla zdesperowanych. Nigdy nie lubiłam paplaniny "kotek, piesek, słoneczko", lub, o zgrozo!, "śłonećko". Nie uniknę, wiem. W wielu wypadkach staram się jednak nie spłycać obrazu Matki Bożej Częstochowskiej do "bozi". Jak mam flow, to ciągnę. Że w Częstochowie mama widziała obraz, że to wiara chrześcijańska, że w niej się urodziliśmy, ale są i inne. Że taki na złoto, że to często wykorzystywany materiał w kościelnych ozdobach. Ale że złoto tak naprawdę nie musi mieć większego znaczenia, niż świat mu przypisuje. Dziecko może nie zmądrzeje, ale i ja nie poczuję się gąbczastomózga.

5. Praca... . Można szybciej wrócić na etat (rozdarcie psychiczne, wyrzuty sumienia, abstrahując od zwykłej konieczności powrotu do pracy) albo, jak ja, do frilansu. Zakładałam, że nie będę pisać przez dwa, albo nawet i trzy miesiące po porodzie. Hehe. Miesiąc i byłam back in business, bo zaczynało mi brakować. Praca lekarstwem na wszystko, byle nie stresogenna.

6. ...kreatywna. Czas rekonwalescencji z noworodkiem w nosidle można wykorzystać również na uprawianie hobby. Kiedy, jak nie teraz, przy cycku? Dziergać, pisać, kleić, wymyślać. Komórki, które z mlekiem nie zdążyły wypłynąć, mogą popracować. Znam mamuśki, których dziecię zainspirowało do szycia ubranek i akcesoriów, pieczenia tortów z pięknymi ozdobami i robienia profesjonalnych zdjęć. Nic tylko korzystać i się rozwijać.

A jak tam bilans Waszych połączeń mózgowych "przed" i "po"?


Moim dzisiejszym triggerem do pisania jest Rafaello, które znalazłam u siostry na biurku. Zabije mnie.
-----
Trasa ta sama, wrażenia za każdym razem rozmaite.
- Dobry!
- Dobry, dobry.

Przechodzę koło babci, która na wieść o tym, że bocian przyniósł mi córeczkę, powiedziała: też bedzie. Naprzeciwko dziewięćdziesięciolatek plewi maliny, chyba lubi tę robotę.
Przychodzi do mnie zaskakujący wniosek. Wieś jest dla młodych ludzi, nie dla starych. Wszystko kwitnie, pachnie, eksploduje świeżością, zielonością. Ma tyle energii co ja, mimo że już późne popołudnie. Czerpiemy od słońca. Mam zdrowe nogi, mogę się wydostać z Zapipidopustkowia, kiedy będę chciała. Pojechać, dojść na przystanek, przepłynąć w razie powodzi. Mogę mieszkać na piętrach, pokonywać kręte schody, biegać z dzieckiem. Gdy się zestarzeję, chcę mieć wszędzie blisko. Chińczyka „all you can eat” piętro niżej, kino dwa przystanki metrem. Wystawy, muzea, koncerty. Zajęcia jogi dla seniorów.
Marzy mi się Nowy Jork albo Brisbane. Dlaczego Brisbane, cóż ja wiem o tym mieście? Nic, prócz tego, że leży w Australii. Może podoba mi się nazwa, ale już dziś wiem, że jestem z Brisbane mocno związana. Mam 55 lat, mogę wyjechać i wreszcie żyć pełnią. Bez pieluch, wywiadówek, budowania Biskupinów z zapałek. Pijąc kawę z widokiem na Manhattan albo ocean. Wieżowce w takim wypadku będą z drugiej strony. Chcę do miasta.
Kiedyś myślałam o Tel Awiwie. Tolerancyjne. Tętniące życiem, ale nie metropolitarne. Miasto wolnej miłości, bogactwa kultury, z dreszczykiem emocji. Bomby wybuchają jak „pchełki” na odpustowych straganach, ale jakimś trafem wszyscy znajomi są cali i zdrowi. Nie. Przeczytałam u jakiejś podróżniczki, że Izraelki naśmiewają się z Matek Polek. Że za bardzo chuchamy na dzieci, prowadzamy za rączkę, wcześniej odkażając ją z bakterii.
Pół żyletki leży na wyłożonej kostką ścieżce. Po co komu pół żyletki? Niech ktoś to stąd weźmie, dzieci mogą się pokaleczyć.
//Kurwa mać. Znowu wlazłam w kurzą kupę. Nic to, przystanąć trzeba, kury oglądać.
Ponownie czas zwalnia, w piersiach więcej miejsca na powietrze. Wózek jest lekki, a niebo niebieskie. Ja, co się rzadko zdarza, usatysfakcjonowana obecną życiową sytuacją. Kto powiedział, że wszystko musi być według wzoru? Ja, na studiach matematycznych, trzy lata temu.
Zauważyliście, że Pamiętnik Spacerującej Matki nosi skrót PMS? Permanentny PMS. Dziś mi z tym już niedobrze.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

0 ciepłych słów
Pisze.

-----

Ta odpowiedź nie satysfakcjonuje znajomych i nieznajomych, którzy pytają: ale co?

//Bajki, hje hje. Zostało mi z podstawówki.

Mam litanię: teksty marketingowe, opisy produktów, teksty na strony internetowe, posty na blogi, czasami zdarzają się recenzje, ogólnie wszystko, na co jest zapotrzebowanie. O, i tłumaczenia! Choć to raczej interpretacje.

A-ha. Odpowiada ktoś, koniec wątku.

A wątek nie zasługuje na zakończenie. Bo mimo iż w rzeczonym momencie więcej grzechów nie pamiętam, za formalnymi określeniami kryje się przygoda.

Żeby było jasne, nie pozwalam sobie na byle co. Piszę dokładnie, co do przecinka, niekiedy metaforą ryzykując. Raz przejdzie, innego razu nie.

Piszę o tym, dlaczego warto pojechać na wakacje na taki czy inny środkowowłoski kemping, choć nigdy tam nie byłam.
W jaki sposób zrobić domowe piwo, choć nigdy go nie robiłam.
Czym jest choroba dwubiegunowa, choć z jej powodu nie cierpię.

Muszę przejrzeć jak najwięcej dostępnych źródeł: Google, YouTube, portale fachowe polsko-, angielsko-, a zdarza się, że i niemieckojęzyczne i inne. Niekiedy podpytać znajomego (,) eksperta. Uporządkować zgromadzone informacje na kartce papieru. Pamiętać o ograniczonej ilości słów i koniecznie, o KW. Keywordach, słowach kluczowych, podanych przez zleceniodawcę lub wyszukanych na Google. Z zaleceniem, by ich nie odmieniać.

Napisane, poszło.

Wraca. Korekta. Niekiedy "brzmi nienaturalnie". Wiem, zbyt dużo słów kluczowych, których przecież wymagaliście. "Skąd takie informacje? Proszę o źródło.", "Zbyt infantylnie to brzmi". Za bardzo i nie do końca.

Robię, poprawiam do skutku. Raz się zdarzyło, że nie potrafiłam.

Czy to lubię? Pisanie komercyjne, ten kopirajting?

//Anegdota z porodówki.

Leżę, mam skurcze co dwie minuty, może co minutę. Przychodzi pani pielęgniarka z ankietą i o zawód pyta.

 - Jaki Pani wykonuje zawód?
 - Piszę... Jestem copywriterem.
 - Kim? Co to jest za zawód?
 - [moja litania]
 - A jak to się nazywa po polsku?
 - Hmm... Twórca treści. Nie ma oficjalnego tłumaczenia.
 - Aha. A coś jeszcze może pani robi?
 - Tłumaczy - wtrąca mój M.
 - Może pani napisać, że jestem bezrobotna - mówię zła, bo skurcz i chcę się pani pozbyć.
 - Nie, bo jednak "coś tam" pani robi.
Myśli.
 - Napiszemy, że tłumacz. A powie mi pani, czy na takim rynku jest zapotrzebowanie na tłumaczy francuskiego?
Kurtyna.

Posypią się litery fot.: P. Rintskrin

Lubię dźwięk, jaki wydają wciskane klawisze. Lubię zabawę literami. Myśli, które po chwili widzę na monitorze, jak w lustrze, jak w myślodsiewni. Migający kursor. Czytać briefingi. Wyzwania. Znaczących coś graczy, grube ryby. Pisać o tym, co mnie interesuje.

Nie lubię pisać z automatu. Kłamać. Spieszyć się, bo deadline. Pisać dla kasy, ale też nie za psie pieniądze. Bez entuzjazmu.

Nie wiem.

-----

Czy jest na sali copywriter? Chętnie poznam lepszych.


author
Berenika Kochan
Mieszkam na Zapipidopustkowiu. Chcecie wiedzieć, gdzie to jest? Poczytajcie i domyślcie się. Poza tym interesuję się światem: krajami, językami, zwyczajami i dogadywaniem się na polu międzynarodowym. Ciekawie tu, nie powiem.