1. - Jakeś była mało, toś banowała po wszyskich izbach. Otwierałaś szafki, skakałaś po meblach... By cie diabli wzieni! - Gdy byłam niegrzeczna, babcia życzyła mi wizyty piekielnej. To chyba gorsze niż pierwsza lepsza obelga "ty sk...ynu"?
Zamiennik: by cie fras wznion! Podejrzewam, że fras to archaizm, odpowiednik "zmartwienia", od "zafrasowanie". Wiecie może?

Próbka tego, co nas czeka.
2. - Kruca fiks! - "przeklina" rolnik, obserwujący przez okno jak sarny łażą mu po sadzonkach i obgryzają co się da. Czy to wyrażenie pochodzi od słowa, oznaczającego krzyż z postacią Chrystusa? Jeśli tak, dlaczego wypowiadane jest w momencie, gdy coś nas mocno zdenerwuje lub zaskoczy? W necie pojawiają się informacje, że podobnie jak "kruca zeks" to przekleństwo typowo góralskie, choć w przypadku tego akurat stawiałabym na fakt, iż każde niemieckie słowo (niem. sechs - sześć) brzmieć może jak przekleństwo. Łagodniejszą formą "kruca fiksa" jest "kruca fuks", a także (również przypisywane góralom) "kruca banda".
"Kruca bandę" wypowiada się jednak ze śmiechem - wtedy, gdy żartujemy z dzieckiem, droczymy się z psem lub mówimy do przyjaciółki, która chce nam oddać 50 groszy.

3. - He, mało to dziś banderowców chodzi po świecie? Nażrą się narkotyków i potem im odbija. Dzie to kiedy był narkotyk, teroz gdzie jeno.
Słyszeliście o banderowcach? To termin historyczny, określający członków frakcji rewolucyjnej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (klepię za Wiki). Potocznie - tych, którzy uprawiali ludobójstwo na Polakach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej oraz na Żydach. Niedaleko. Mianem "banderowca" babcie określają dzisiaj bandytów bez skrupułów. Takich, co zabijają z zimną krwią i plądrują, co popadnie. Adekwatnie, prawda?
Pamiętacie "co jeno"? To wyrażenie oznaczające "wszystko, co tylko się da", np. Ona ma, co jeno. (Ma wiele).
"Gdzie jeno" analogicznie. Narkotyki dostępne są wszędzie.

Jestem tradycjonistką, lecz tradycji uprawiać nie lubię. Nakazuje ona jednak zapytać:
Znacie te pogrubione? A może podobne? Piszcie!
Zaczęło się nagle.
Wczesne liceum, trzeba odwieźć i przywieźć kolegę z wesela, odbywającego się w Barwinku.
 - To gdzieś niedaleko Słowacji, prawda? - pytam naiwnie.
 - Słowacja jest rzut beretem, przecież to przejście graniczne!
 - Naprawdę? Nigdy nie byłam zagranicą!
 - Bierz dowód osobisty, pojedziemy.
23 kilometry od domu.

-----

Trochę wstyd, ale w końcu nigdy nie jeździło się w tamtą stronę, bo "tam nie było niczego".
Fakt, koło godziny 3 w nocy do dwóch kilometrów poza granicą niewiele się działo.
Zaczęło później, wraz z narastaniem świadomości: Słowacja tak blisko.

I oświecenie:
 - Faktycznie, to dlatego lokalni rzemieślnicy i handlarze reklamują swoje usługi w dwóch językach!
 - Już wiem, skąd tutaj tyle różnych rejestracji samochodowych!
 - Po to panie na targowicy mówią "po rusku"...

Urok nr 1: Straż Graniczna czasami przydybie - czar naszych terenów. Sprawdzą dokumenty, nakażą otworzyć bagażnik, jadą dalej. Ot, dodatkowy pojazd, przy którym trzeba się spiąć, aby nie wyglądać podejrzanie.

Urok nr 2: znamy trochę słowackiego. Choć nie używamy go na Słowacji - wstępując do tamtejszego Lidla witamy się ze sprzedawczynią na "Dzień dobry", po polsku mówimy "Nie mam drobnych" i "Dziękuję". Z braćmi Słowakami również dogadujemy się płynnie, każdy po swojemu. A co znamy? Ďakujem i prosim. Ewentualnie zmrzlinę.

Urok nr 3:nabieramy porównania. O naszych terenach myślimy: jakie zadupie! Niczego tu nie ma. Wjeżdżając na Słowację, wrażenie nasila się x2, a gdy już dotrzemy do najbliższego miasteczka - głęboki PRL. Upraszczając i wkraczając w tok myślenia narzekaczy. Dla mnie nie jest jeszcze tak źle, aczkolwiek mieszkając na większym Zapipidopustkowiu niż moje, czułabym się nieswojo.

Zapipidomiastkowie
Urok nr 4: możemy jechać na zakupy do Billi albo na tani basen. Bille pojawiają się w Niemczech, Czechach, na Słowacji i na Litwie (i w kilku innych krajach), u nas nie. Można wybrać się nawet wyłącznie po bajerancką, bo zagraniczną, czerwono-żółtą reklamówkę. Nie wspomnę o różnicy produktów w słowackim a polskim Lidlu - w tym pierwszym dostaniemy wody mineralne z leśnym kwiatem! A gdy tylko zacznie się sezon na chlapanie, basen w Svidniku otwiera podwoje. Język wiodący odwiedzających: polski. I w te letnie niedziele policję na słowackich przygranicznych drogach widuje się niezbyt często.

O nim mowa.
Urok nr 5: i dobrze, bo na co dzień za małe uchybienie możemy dostać pokaźny mandat. Za brak winiety na autostradzie nawet 140 euro.

Urok nr 6: tiry śmigają przed nosem, gdy tylko przechodzimy kawałek drogą główną. Nie przelecimy przecież tych 200 metrów, które prowadzą do przystanku czy apteki. Czy wspominałam już, że nie mamy chodnika? I że czasem z tira odpadnie część, która wyląduje na poboczu? Boże, broń od potrąceń.

Ciekawa jestem Waszych doświadczeń z mieszkania na terenach przygranicznych. Jak jest? Czego doświadczacie? Czy kraj leżący za ową granicą wpływa jakoś na Wasze życie?
author
Berenika Kochan
Mieszkam na Zapipidopustkowiu. Chcecie wiedzieć, gdzie to jest? Poczytajcie i domyślcie się. Poza tym interesuję się światem: krajami, językami, zwyczajami i dogadywaniem się na polu międzynarodowym. Ciekawie tu, nie powiem.