O! Głos zza okna dobiega:
 - Wio, k***a! Wio!

-----

 1.
 - Babcio, a jutro chyba znowu pojadę do Krakowa.
 - Miśka, ale cię dupa świędzi... Dupa cię świędzi... - Metaforycznie, rzecz jasna."Swędzący tyłek" to określenie na kogoś, kto nie może usiedzieć w jednym miejscu. Podobnie jak dzieciom mówi się, że chyba mają owsiki. Dlaczego w wioskowej gwarze mówi się "świędzi"? Łatwiej i bardziej miękko się to słowo wypowiada niż standardowe "swędzi". 

Poranna (4:30) pajęczynka na żywopłocie. Bleh...
2.
 - Jak tam, ujku, posadziliście już? - Wyobraźcie sobie, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu obowiązywał w naszych wioskach system, wedle którego każdy był spokrewniony. Potwierdza to tezę o odróżnieniu wiejskiej społeczności od miejskiej. W każdym razie, dzieci odzywały się do znanych z widzenia ludzi per "ujku" i "ciotko", kierując w ich stronę czasowniki w liczbie mnogiej. Starszym ten zwyczaj pozostał - w końcu nie zaczną nagle mówić do kogoś przez "pan" i "pani".
 - Właśnie my skończyli. Ide tero do sklepu, bo chce sie pić... Choć piwo. Dochtor nie kazał wódki pić, to dupa zimna! - Przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego owemu panu zimno będzie w tylną część ciała. To takie proste: alkohol rozgrzewa! A czemu dupa? To chyba jedno z ulubionych słów wiejskiej starszej społeczności. Co ciekawe, bez wstydu nazywa się tutaj pośladki "półdupkami". Wydaje mi się, że można tak powiedzieć nawet do lekarza!

3.
 - Wiecie ludzie, takiego pieroga się dorwała! Miała pieknego męża, Anglika, to poszła za takiego dziada! Nie mogę na niego pozierać, bo aż mi w dupie kwaśno. - Ów krótki monolog zaczyna się starodawną apostrofą. Mogę sobie wyobrazić wiejskich posłańców, którzy wbiegając do osady krzyczeli: ludzie! ludzie! "Pieróg" to z kolei pejoratywne określenie, stosowane przez starsze osoby w kierunku mężczyzn mało urodziwych, również starszych. "Pozierać" - po prostu patrzeć. A jak ładnie brzmi odmiana w trybie rozkazującym! "Poźryj no tu". Co do ostatniego z pogrubionych wyrażeń... Szczerze, nie mogę sobie wyobrazić, jak takie fizyczne odczucie się objawia. Powiedzenie stosowane jest jednak w przypadku, gdy ktoś nie znosi pewnej sprawy/rzeczy/osoby i chce to wyrazić werbalnie. Ot, taki mocno lokalny idiom.

-----

Standardowe pytanie - macie coś? Wiem, że pominęłam przynajmniej kilka idiomów. Może specjalnie.
Beznadziejne są te moje ideały. Tylko czekam, aż mnie ugryzą w dupę.

-----

Londyn to dla wielu Ziemia Obiecana. Nie taka, na której nie trzeba nic robić, a znikąd spływa wodospad darów. To Ziemia Obiecana, na której za ciężką pracę otrzymuję się godziwą zapłatę. Z tym, że to nie twoja ziemia, a zapłata godziwa jest jak na polskie warunki, nie angielskie.
Still.

//Wiecie, na czym polega magia Londynu? Dzięki temu, że tam jest wszystko, każdy czuje się jak w domu. Pracownik czy turysta. Jest tylko jedno ale: gdy coś jest wszystkim, staje się nijakie. Dusza Londynu zakopana jest głęboko pod warstwami wielokulturowości. Do odkrycia jej za niedługo potrzeba będzie archeologów.

Londyn małomiasteczkowy, choć strefa jeszcze 2ga.
Rozumiem tych, którzy uciekają przez zagrożeniem życia. Uważam jednak, że tam, gdzie jest pokój, można kombinować. Słychać w krośnieńskim: nie ma pracy w tym zawodzie. Nie ma pracy dla nikogo prócz hutników, magazynierów i osób z niepełnosprawnością. A gdyby każdy, kto wyjechał, użył kreatywności? Mówią mi: nie każdy jest na tyle ogarnięty, żeby zakładać firmę. Racja. Wydaje mi się jednak, że kreatywność, chęć tworzenia, to u człowieka cecha podobna do chęci przetrwania. Co ją zagłuszyło? System edukacji? Kościół? Państwo?

Pomyślcie, zróbcie analizy, róbcie to, co kochacie, nie przesadzajcie, a z pewnością wszystko się wyprostuje. Z głodu nie umrzecie, a po co komu konsumpcjonizm? Doceniajcie małe przyjemności miast spełniania sztucznych potrzeb!

Londyńska ulica. Każdy skądś przyjechał.
Rozumiem tych, którzy uciekają przed złą sytuacją rodzinną - pełno tu takich. Wydaje mi się jednak, że pospieszna ewakuacja (podczas gdy to nie oni powinni uciekać) nie zagłuszy nigdy wewnętrznego niepokoju. Sprawa pozostanie nierozwiązana, a prawdą jest, że człowiek pogodzony sam ze sobą odnajdzie się w każdym miejscu na Ziemi.

Rozumiem tych, którzy wyjeżdżają na kilka lat - do pracy lub na studia. Aczkolwiek uważam konserwatywnie, że po tym czasie nadchodzi okres spłaty na rzecz małej ojczyzny. Upomina się to dziwne, pradawne przywiązanie człowieka do "ziemi". Gdyby Biedroń zdecydował się częściej przebywać w okolicach Krosna, może Podkarpacie byłoby dziś bardziej tolerancyjne. Gdyby Smarzowski - może większej liczbie osób zależałoby na oglądaniu wartościowego kina.
Nie chcę nikogo przywiązać! Sama uwielbiam być w rozjazdach. Gdyby jednak większość próbowała w małą ojczyznę wpakować swój potencjał, może nie byłoby centrali i peryferiów. Miejsc, gdzie warto jechać dla miliona powodów i takich, których nikt nie odwiedza.

Wiem, determinizm geograficzny nie jest fair, to wynik rzutów kostką przez Absolut. Żyjemy - coś za coś.

-----

Powiedzcie mi: też skończycie zagranicą? Chcecie? Musicie? Czy u nas jest beznadziejnie? Jeśli tak, to kto o tym decyduje?
Najzabawniej, gdy o wiejskich weselach mówią ci z miasta - a najlepiej obcokrajowcy. Opowiadają tak, jakby przeżyli nadzwyczajne, surrealistyczne niemal sytuacje. Nie dziwię się, pewnie ucierpiały mocno ich żołądki i głowy.

-----

Widzieliście "Wesele" Smarzowskiego? Kilkanaście lat temu mogło tak wyglądać u nas. Było bardziej przaśnie, bardziej swojsko. Nie zmieniła się ilość wódki, podawanej na stołach - jest za to więcej bajecznych dekoracji i wymyślnych potraw. Salę domu ludowego oszukać można tylko dekoracjami wewnętrznymi - na zewnątrz nadal siedzą amatorzy piwa z pobliskiego sklepu gotowi, by podyskutować z gośćmi. Cholera, ileż to ludzi przychodzi pod salę weselną na flaszkę... Świetna tradycja!

// Temat polskich wesel poruszony był ostatnio w wielkim świecie za sprawą Grand Press Photo. I miejsce w kategorii fotoreportażu, przedstawiającego życie codzienne, zdobyły zdjęcia Adriana Wykroty.

Polacy nie mają tylu ograniczeń, co niektóre narody. Szczególnie, jak sobie popiją.

foto: nadzwyczajki.pl - sklepu, oferującego zawieszki na weselną wódkę
Alkoholowa zabawa zaczyna się już pod domem Panny Młodej. Jeden z członków rodziny chodzi między zebranymi z flaszką i mężczyznom polewa po kielichu. Jeszcze przed kościołem! Na jednym z wesel zwróciłam uwagę polewającemu na tę starodawną dyskryminację płci. Nalał i mi.
Kolejne picie to już toast - domieszany do żołądkowej imprezy kieliszek szampana.

Kadr z "Wesela" Smarzowskiego
Kiedy pije się pierwszego kielicha przy stole? Zależy od towarzystwa. Są tacy, którzy polewają już w oczekiwaniu na rosół. (Dlaczego zawsze to musi być rosół?!). Inni zaczynają zaraz po obiedzie, nieśmiało prosząc o kieliszki zgromadzonych przy stole gości. Nie pijesz? No co ty? Pierwszego musisz wypić! A potem może pół albo drinka... Prawie jak "za tatusia, za mamusię".
Naprawdę nie pijesz? Albo masz dobrą wymówkę ("prowadzę" nie wchodzi w grę), albo przygotuj się na noc pełną kuszenia. Ciekawe, kiedy się złamiesz?
Miej pewność, że wódki nie zabraknie. Cóż by to była za plama na honorze rodziny, która wydaje swoje dzieci. Ojcowie weselni dbają o to, by na stole zawsze stały pełne butelki. Chodzą po sali z wiklinowym koszem, dokładając kolejne i kolejne, dopóki goście siedzą. Zbierają również puste, sprawdzając, czy zgadzają się liczby. Do dziś trwa proceder wynoszenia weselnej wódki znajomym. Tradycyjnie: niech rzuci kamieniem ten, kto nie wynosił.

//Pary, planując tu wesele z poprawinami, liczą średnio 1 litr wódki na głowę. Oznacza to, że urządzając wesele na 100 osób, powinny kupić 200 półlitrowych butelek. Do tego oczywiście wódka dla robiącej bramy młodzieży i lokalnego "elementu". Gdy myślę o takich bijących po kieszeni zakupach na swoje wesele, cierpnę.

Gdy towarzystwo już dobrze zatankowane, czas na chusteczkę haftowaną, co ma 4 rogi. Dla tych, którym po alkoholu dwoi się w oczach - 8. Nie mam nic do starszych panów. Wyjątek - gdy podczas tej zabawy próbują całować dziewczyny w usta.

Czym różni się wiejskie wesele od "miastowego"? Cóż, goście spotykają się z ograniczonym wyborem drinków. Mogą pić... kieliszek z wódką lub szklankę z wódką i tymbarkiem. Na poprawinach jednak często serwuje się piwo.

Macie jakieś doświadczenia z "niepiciem" na wiejskim weselu? Udało się wam? Z drugiej strony, dla urządzających wesele: ile planujecie zakupić alkoholu dla jednego gościa? Taki mały research.

-----

Na jakiś czas zamknę się z alkoholową tematyką, obiecuję.

Na wsi to żadna filozofia. Zadanie ułatwione, bo w naszej społeczności każdy zna każdego, a przynajmniej kojarzy z widzenia. Jeśli nie rozpoznaje, wystarczy powiedzieć nazwisko. Starsze panie często pytają dzieci przechodzące drogą:
 - Od kogoś ty?
I wiadomo, o co chodzi.

-----


Miało być o podrywie. Żeby nie zboczyć z tematu, niech będzie z grubej rury:
Chłodna wrześniowa noc. Okna domu ludowego* trzeszczą, a w środku dudni. Na imprezę zjechali się nawet ludzie z miasta. Wnętrze wypełnia techniawa - to okres przejściowy między dwoma boomami disco polo. Za niedługo ktoś się porzyga, a ktoś dostanie w mordę.
 - Zatańczysz? - pyta chłopak. Tańczą.
 - Jak masz na imię? A ty? A skąd jesteś? A ty skąd? Stąd? Zajebiście tańczysz. Ty też.
Taniec na trzy w rytm "Satisfaction" trwa.
 - Wykopoliście już zimnioki? Dziewczyna pyta.
Srsly?

*w miastach są domy (lub nawet pałace) kultury, na wsiach są domy ludowe

Nie gwarantuję skuteczności powyższego sposobu, chłopak się zniechęcił.
 
get a room!

Może tekst nr 2?

Skrzypienie drewnianego podestu, po którym porusza się kilkadziesiąt par, zagłuszane jest przez dźwięki wydobywające się z instrumentów zespołu w stylu Kapeli Wuja Zdzicha. Jest już po drugiej w nocy. Biuściasta dziewczyna trzęsie się z zimna, pospieszając wzrokiem koleżanki, które jeszcze tańczą. Mają już wracać do domu.
On podchodzi. Starszy pewnie o 10 lat, dobrze zatankowany.
 - Widzisz te gwiazdy? - pyta. 
 - No widzę - dziewczyna przewraca oczami. 
 - Przy tobie to chuj. 
Nie poleciała na niego.
 
Dziewkę z bliska podrywa się na imprezie albo na bulendrach, ew. baciarach. Wieczorami gimbaza (dlaczego nie lubicie tego słowa, ej?) i licealiści wychodzą z domu, żeby pochodzić, posiedzieć, poszwendać się. Coraz rzadziej... Niezależnie czy miasto, czy wieś, ludzie podrywają się głównie na fejsie. No chyba że już muszą wyjść do pracy lub szkoły.
Poza tym... ludzie ze wsi też wychodzą na podryw do miasta. A jeno!

-----
 
A Wy? Macie jakieś teksty na wiejski podryw? Wiem, że każdy ogląda "Kawalerów do wzięcia", ale mi się już znudziło... 
Nieprawda. Nie jestem. Zawsze ciężka byłam do określenia, jeśli chodzi o przynależność do subkultury.

Są jednak tacy, którzy są. Jak sobie radzą?

-----

Zacznijmy od tego, że środowisko wiejskie zdominowane jest przez muzykę disco polo. Na potańcówkach, festynach i dożynkach grają zespoły weselne lub DJ, który zapuszcza "najarane Anki" i "szalone Ole". Większości bawi się przy tym najlepiej. Większość wychodzi z założenia, że na wiosce nie ma dla kogo organizować rockoteki, choć jeszcze kilka lat temu w sąsiedniej odbywały się koncerty i wydarzenia związane z cięższą muzyką. Zaprzestały.

Miłośnikom mocniejszej muzyki pozostaje słuchanie jej w domu lub na nielicznych koncertach, organizowanych w pobliskich miastach. Jednak tak naprawdę nie o muzykę tu chodzi, lecz o wygląd człowieka, który jej słucha.
Wiadomo, nie każdy uzewnętrznia swoje upodobania muzyczne. Niektórym wystarcza wytarta koszulka z nazwą Metalliki, inni dołączają do niej czarne trampki, czarne podziurawione spodnie i ozdoby w postaci kolczyków w różnych częściach twarzy.

Róże kwitną, czaszki płoną...

Metal, spoko. Dla nas metal, dla pokolenia 60+ - dziwak. Ubiera się jak "na żałobę", a kolczyk w nosie ma jak u byka, wystarczy tylko przyczepić łańcuch.
 - To je głupota, ludzie sie jeno gapią - kwitują starsi mieszkańcy. Czy wiedzą, czego słucha metal? Wątpię. Z pewnością też nie rozpowiadają głupot, że ubrani na czarno jedzą koty. Ale narkotyki... - Naćpa się jeden z drugim i potem się drą. 

Według klasycznego postrzegania subkultur metal nie pasuje do wsi. Zielone krajobrazy gryzą się z mocnym trashem w słuchawkach. Dlaczego więc grające mocną muzykę kapele jadą nagrywać na zadupia? Bo tu jest spokój, niezbędny do tworzenia. 

Z drugiej strony, metale odcinają się od wsi. Bo tu jest ciemnota, bo babki na nich krzywo patrzą, bo ludzie ich nie rozumieją i w ogóle wszyscy tu słuchają techno i disco polo. Czy antywiejskość jest jednym z metalowych przykazań?

Czy każdy metal marzy o wyprowadzce ze wsi? Powiedzcie mi.
Nie ma co ukrywać. W wioskowej społeczności u wielu na pierwszym miejscu stoi kościół, na drugim alkohol. Albo odwrotnie. Albo tylko jedno z powyższych.

-----

Miało być kiedyś o piciu. Temat trudny, temat rzeka.

Na wiosce, jak wszędzie, pije się publicznie. W mieście pije się w barach, ewentualnie w parkach i na bulwarach nadrzecznych. Czasami zdarzy się w szkole, czasami na uczelni. (Co do tych ostatnich: niech pierwszy rzuci kamieniem ten...).

Na zapipidopustkowiach raczej nie ma barów, a według wielu: człowiek nie wielbłąd. Nie wszystkim podoba się piwkowanie w domu, a już najmniej tym niepełnoletnim. Spokojnie, jest tu kilka ustronnych miejsc, w których nikt ci niczego nie zabroni.

 - przysklepowa altanka - wystarczy wysłać kogoś starszego po piwo. A jak sprzedawczyni miła, to może sprzeda bez pytania i mrugnie okiem. Swoją drogą, te pełne mężczyzn altanki zawsze są źródłem świetnych opowieści. Jest tylko jedno ale: gdy wchodzi kobieta, faceci chowają swoje naturalne tematy. Trzeba słuchać z ukrycia - challenge accepted.

wódka towarzyszka, wódka niszczycielka
 - przystanek - na wiosce jeden ze starych przystanków status ma legendy. Przestronny, niegdyś wykonany z kamienia, przytulny - piło się nawet zimową porą. Rozkładu jazdy nie było. Dziś przystanek jest plastikowy, przezroczysty, a ławka nawet nie zachęca do siedzenia. Jak ktoś musi, to siądzie tam z piwem czy wódką, lecz z drugiej strony wystawi się wprost na zasięg wzroku niebieskich. Wiedzą, że "nikomu nie przeszkadzamy, na wsi baru nie ma, nie mamy gdzie siedzieć", więc tylko pouczą.


Salony

 - stare chaty i budowy - to jest miejscówa najwygodniejsza. Wiecie, to dobrze, o ile taka chata ma prąd. Instalacji wodnej i gazowej na pewno nie ma. Są jednak kanapy, każda z innej parafii. Jest stół i wystarczy. Zimą nagrzeje się ludźmi, latem otworzy okiennice. A za kilkadziesiąt lat odda do skansenu. Opuszczone budowy - to są miejsca wymarzone. Nie ma jeszcze okien, nie ma drzwi, nie ma ogrodzenia, a właściciele nie mieszkają w okolicy.

 - sady i specjalne miejsca pod lasem, gdzie robi się ogniska - ciepło, wolność, kiełbasa! Wydzierać się można do woli, bawić w chowanego lub po prostu rzucać w trawę. Nie wolno brać nowych ubrań ani kościelnych butów, bo mama będzie krzyczeć.

Gdyby wódki zabrakło na wiejskim weselu - wstyd. "Wesele" Smarzowskiego

Wiecie, że Smarzowski był stąd? Można się domyślić, obserwując kulturę picia, jaką prezentuje w "Domu złym" czy "Weselu". W środowiskach opisywanych przez niego to norma - u nas nie jest chyba tak źle, aczkolwiek stojąc na niedzielnej mszy przy tylnych ławkach ("przeznaczonych" dla starszych panów), można wyczuć wspomnienie wczorajszych kielichów.

-----

U mnie też alkohol plasuje się gdzieś pośrodku na liście przyjemności konieczności. Wiecie, dla jednego jest normalne mówienie: matko, jak ja dawno niczego nie piłam!, dla niektórych zakrawa to już o alkoholizm.
Mocny kac jest oczyszczeniem, upadkiem na dno, z którego można tylko się podnieść. W ogóle można by opracować szczegółowe studium przeżywania kaca - minuta po minucie.

//Nie promuję picia. To jedna z niewielu rzeczy, która nie potrzebuje promocji.

-----

Nie będzie tu niczego nowego przez tydzień, bo wybieram się do jednej z najludniejszych wsi świata - Lądka Zdrój. A relacje z tego miejsca wpisują się raczej w klimat Kolekcji Kamieni. Fotki możecie śledzić na inście.

xoxo
author
Berenika Kochan
Mieszkam na Zapipidopustkowiu. Chcecie wiedzieć, gdzie to jest? Poczytajcie i domyślcie się. Poza tym interesuję się światem: krajami, językami, zwyczajami i dogadywaniem się na polu międzynarodowym. Ciekawie tu, nie powiem.