Falstart bloga. Rozpoczął się przed ważnym wydarzeniem, przed nowym etapem w życiu, który należałoby zacząć już po. Po śmierci dziadka.
W mojej wsi tradycją są "różańce", czyli popołudniowo/wieczorne spotkania, na których "wodzirejka" prowadzi modlitwę, okraszoną litaniami i śpiewami na żałobną nutę. W domu przygotowane krzesła - każde z innej parafii, bo pozbierane od sąsiadów. Zbierają się ludzie - przeważnie starsi.
Zacznijmy od początku.
Ciocia zdejmuje ze ścian haftowane krajobrazy i wiesza święte obrazki. Zmienia zasłony. Zasłania okna w pokoju, w którym ma znajdować się ciało. Jeszcze nie wiem dlaczego robi to ostatnie. Myje drzwi. Przeciera wierzchnie kurze i popłakuje.
16:30 - zbierają się ludzie. Siedzą w kuchni, kontemplując pogodę. Wsłuchują się w tykanie zegarka. Konkludują - "ale ta lodówka głośno chodzi. U nas chodzi ciszej". Starsi ludzie.
17:00 - modły. Różaniec, dziesiątek ekstra bo to Tajemnice Światła (te "nowe"!), litanija (kto wytłumaczy babciom, że po "Święci aniołowie" mówi się: "módlcie się za nim" miast "módl się za nim"? Nawet jeśli wzór to "módl się za nim". W trakcie modłów zwracam się do Boga, który jest ponad tym, duszą. Jakimś tajemnym połączeniem, trwalszym niż słowa. Myślę o dziadku. Wygrzebuję wspomnienia. Jestem daleko.
Starsza pani wydmuchuje nos w chusteczkę. Materiałową, haftowaną. Jeszcze? Chciałoby się zapytać. Znacie kogoś 50-, kto nosi przy sobie taką?
Koniec. Umawianie się na jutro. Bóg zapłać.
Nierealność całej sytuacji. Dzieje się.
Jakaś pusta przestrzeń.
------
Jest tak lirycznie w tym poście, bo też jestem nieplanowanie liryczna.
------
Babcia: Pamiętajcie, żeby zrobić dziadkowi zdjęcie w trumnie.
Nie chcę zdjęcia z dziadkiem w trumnie. Dlaczego tak się robi, wiecie może?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kocham każde słowo.