Co innego święta, gdy było się dzieckiem.

Wybrzydzanie na rybę i pierogi ze śliwkami.
Dziś mi się nie chce, to jem.

-----

Ja wciąż najbardziej jaram się światełkami.

True story.

I wspomnieniami śniegu...

//I knew it! Jakieś 10 lat temu pani w telewizyjnych wiadomościach wieszczyła ocieplenie klimatu, strasząc dzieci z ekranu, że za kilka lat śniegu wcale nie zobaczymy. Pobiegłam na pole, wzięłam garść twardej, zalegającej białej substancji i wsadziłam do zamrażalnika. Mama mi wyrzuciła.

Śnieg to znajomy, którzy przyjeżdża z emigracji na kilka miesięcy w roku. Widok razi oczy, ale przyzwyczajasz się, nie wiedząc, że nie możesz bez niego żyć. Gdy przychodzi, cieszysz się jak dziecko. Gdy zostaje za długo, nie chcesz go widzieć. Gdy nie przyjeżdża wcale, nie płaczesz. Czekasz z cierpliwością, zapominasz, myślisz: może za rok.

Zimowa niedziela
 Jeśli się okaże, że pani z telewizji miała rację, bollocks.

-----

Nie miała!

Powyższe pisałam przed śniegiem, a teraz wszystko wygląda inaczej! Piękniej!

Na zdjęciu wyszedł duch mojej Lumii. Będzie straszył?
I sypie!

Wiecie, ja tam się cieszę, gdy co roku niektórzy nie omieszkają poinformować na fejsie, że śnieg. Sama czasami to robię, tak się jaram. H8r's gonna h8.

-----

Czy ze śniegiem, tak jak mnie, wiążą Was specyficzne relacje?
Głupio mi, że nie piszę, a i tak ktoś mi tu drepta.
Nie narzekam.

-----

Przed Blogowigilią 2014

Wiecie, długo wzbraniałam się przed blogowaniem.
Potem mój układ immunologiczny odganiał integrowanie się z tzw. blogosferą.

Dlaczego? Przecież to jest fajne.
Poznaje się wielu ciekawych ludzi, którzy niekoniecznie blogują, a prowadzą życie z pasją. Poznaje się ludzi z całej Polski, czujemy wspólnotę... Tworzenia? Wyrażania opinii w Internecie? Kreowania? Bycia fajnymi?


Warszawska Blogowigilia 2014 odbędzie się na Stadionie Narodowym,

//robię prowincjonalne wow

we współpracy z rzeszą partnerów, m.in. Tesco, Coca-Colą, LG, Soplicą, sodexo... A dania wypasione: przepiórki marynowane w miodowniku, świąteczne duńskie świnki z marcepanu na babeczkach czekoladowych, kaczka w pomarańczach, minitrifle z żurawiną. A atrakcje takie świetne.

Zastanawiam się (a może mam zimowy ból dupy połączonymi z innymi tajemniczymi czynnikami), jak wygląda świat "najznamienitszych" spośród naszej blogosfery. Czy wszyscy są zastraszająco mili jak buddyści? A może nie zwracają uwagi na ludzi, którzy mają szablony na blogspocie? A może chcą odciąć się od dawnych środowisk i (czemu bym się nie zdziwiła), nie zauważać brudów życia?

Boję się trochę, trochę nie mogę doczekać.
Ciekawi mnie trochę, trochę chcę już uciec.

Nie czuję się dobrze w hashtagach i zdjęciach wszystkiego na insta.
Czuję się dobrze, gdy to, co napiszę, trzepnie kogoś po łbie.

z przepisów Tesco, tym świnkom nie zawaham się zrobić fotki na insta
Ale pod skórą mam uczucie, że tam będą mili ludzie.

-----

Właśnie, tylko przed.

Nie pojadę, bo mój układ immunologiczny znów zabrania mi się integrować z blogerami. Tym razem w postaci przeziębienia, rozwalającego mój umysł, nos, uszy i rozkład dnia.

Żałuję trochę, trochę się cieszę, że to jeszcze nie teraz.
Wciąż onieśmielam się trochę, trochę mówię sobie, że jestem głupia. Przecież to miłe spotkanie, które nie może skończyć się źle.

Za rok. Chcę jeszcze wsiąknąć.

Chcę doświadczyć jasnego uczucia - czym jest blogowanie?
Dlaczego ja to piszę, nie kto inny? Po co? Czego oczekuję?
O czym mają rozmawiać blogerzy? Czy to w ogóle prawdziwe życie?
Jaki sens?

Skoro nie wiem, to dlaczego się wciągnęłam?

Dżizas, dziecko we mgle.

Mam nadzieję, że za rok wszystko będzie klarowne jak rozpuszczone masło.
Mam nadzieję, że ci tajemniczy blogerzy będą się dobrze bawić.

Cheers x.
Bo dawno nie było.

-----

1.  - Lejba zakończona! - wg Miejskiego Słownika Slangu i Mowy Potocznej luźna, niedopasowana w talii sukienka bez paska. Coś jest na rzeczy, bo u nas lejba to osoba, która luzu ma pod dostatek - nie przejmuje się życiem codziennym, buja w obłokach, nie pamięta o wykonywaniu uznawanych przez społeczeństwo za obowiązkowe czynności. A "zakończona" to synonim do "skończona".
     - Świat nie widzioł. Co za glemienda, żeby zapomnąć chałupę zamknąć. - "glemienda" znaczenie ma bardzo podobne, lecz oznacza osobę bardziej powolną, flegmatyka.
     - A jakby jaki pijok wszedł? Albo Cygany?
     - Ee, to by miała po telewizorze.

Wiecie, nawet za mojego życia niektórzy jeszcze nie zamykali domów na noc, jak w izraelskim kibucu. Bo kto by co ukradł? Po nocy nikt nie chodzi, sąsiad nie wejdzie ze złym zamiarem. Teraz się zmieniło.
Raz na jakiś czas zdarzą się elementy, przed którymi donice chować trzeba na noc. A Cygany? Strach do tej nacji wpaja się nam od dziecka.

2.  - Nie dojdzie końca z tym ancykrysem. Nie siędzie na dupie, jeno loce. Do izby i z izby, tam i stamtąd. A ten kocur wykiślok nie pódzie do chołupy, jeno żreć u nas. - "wykiślok" to osoba bądź zwierzę, które "kisi się" w jednej pozycji. W przypadku kota, na piecu.

Wiecie, ogromny problem mamy z tym, że ludzie wyrzucają sobie z samochodów na naszych terenach zwierzaki. Takie ufne, miłe i przytulne. A potem chodzą między domami koty i psy przybłędo-szkielety.
Starsze osoby narzekają, ale jeść dadzą i przygarną. 

W ogóle to wsi spokojna, wsi wesoła, tak? Odpowiedzialność za zwierzęta żadna. Jak kotki małe niechciane, to utopić. Żeby wysterylizować u weterynarza - kasy nie ma, ale kota mieć fajnie.

Zagotowałam się.

//Jeśli chcecie pomóc zwierzętom, zaglądajcie na fanpage rzeszowskiej fundacji Felineus. Skutecznie pomagają bezdomnym kociakom.

3. - Wszędzie tylko Rusiny i Rusiny. Tylo lat po wojnie, a oni jeszcze normalnego sracza nie mają, jeno dziury w ziemi! - nie trzeba wyjaśniać.

Tak, to dywan na ścianie. Nie, to nie Rosja.
 Wiecie, co jest specyficzne? Starsi ludzie na Słowację wciąż mówią Czechy, a na Ukrainę - Rosja. Czas się zatrzymał. 

Beka z dywanów na ścianach w Rosji? Jeszcze kilka lat temu w każdym szanującym się zapipidopustkowskim starym domu wisiał przynajmniej jeden. To z Maryją, to z biblijną scenką, to z Jezusem. Przeważnie nad kanapą.

Powieszę se dywanik, a co! Ale taki bardziej etno, żeby kojarzyło się z Meksykiem, nie zaściankowością.

-----

 Tradycyjnie: kojarzycie? znacie? śmiejecie z wieszania dywanów? Odpowiedź nagrodzę odpowiedzią.
Wiecie, jak jest.

//Tak, jak se zrobicie.

Dolina Krzemowa, jak i Zapipidopustkowie, leży w końcu w dolinie.

-----

Chciałam pisać o tym, że można tu zostać drugim Gatesem czy Zuckerbergiem. Wierzę, że można.

Może tu mieszka przyszły magnat IT? fot. Ryan McGuire
 Ale to o podstawach zaawansowanej informatyki, które na wsi poznać można, pisać będę.

Dzięki:

1) rozumowi

Nie mówcie: no shit, Sherlock! Ani ze mnie detektyw, ani mężczyzna (czyżby?). 
W sieci jest tyle tutoriali, tyle poradników pisanych, wideo, audio, obrazkowych, że głowa mała. Wystarczy ogarniać. 
Prawy klik --> "pokaż źródło strony" i za niedługo tajemnicze linijki kodu staną się mniej zagadkowe - naturalna dyspozycja człowieka do rozwiązywania szyfrów.



To jest dopiero platforma. Błogosławię dzień, w którym ją znalazłam. Na blogach, rzecz jasna.
Udacity to jedna ze zorientowanych na informatykę stronek kursowych. Pozwala na rozpoczęcie nauki podstaw programowania w Javie i Pythonie, budowania aplikacji mobilnych, tworzenia grafiki 3D i wielu innych. Kurs w pełni interaktywny - na forum podyskutujesz z innymi użytkownikami i podejrzysz odpowiedź problematycznego zadania. Tworzysz programy bezpośrednio w okienku kursu, uzupełniasz quizy i oglądasz wideo z mikro-lekcjami, które prowadzą wykładowcy z poczuciem humoru. Typowe geeki, wywołujące przyjazny uśmiech. Kurs, który w normalnym tempie trwa kilka miesięcy, nie dłuży się, bo zachęca do regularnej pracy. A powtórki i zadania okresowe solidne!

Oczywiście, że free. Z opcją płatną dolarami.

3) kursom doszkalającym

Informatyka dla każdego! Na wsi, w mieście, na przedśmieciach. Ups.
W zapyziałych Urzędach Pracy nawet znajdziesz harmonogram kursów na dane półrocze. Jako bezrobotny zgłaszasz się i czekasz. Może znajdzie się dla Ciebie miejsce na lekcjach projektowania graficznego albo programowania? Nie żartuję, takie są. 
A z nich już krok do stażu - umiejętności przydatnych w "prawdziwej" pracy nauczysz się, gdy ją podejmiesz.

-----

Widzicie perspektywy dla informatyków poza dużymi ośrodkami?
Może macie inne sposoby na naukę informatyki na prowincji?
 - Chyba Ci muszę buchnąć te krase kalisony, bo cosi dobrze schodzą - gdy oddalam się od stoiska z legginsami w zimowe wzory, słyszę, jak sąsiad po fachu mówi do handlarki.

To targowica w Dukli.

Od kilku lat pierwsze skrzypce grają tutaj stoiska ze szmatami (po 1, 2, 3, 5 PLN i te bardziej exclusiv), drugie - starocie, które, jak mniemam, wędrują przed drzwi niemieckich domów na ulicę w każdą sobotę, trzecie - zwierzęta -/i sprzęty rolnicze, czwarte - chińska reszta.

Piąte Rumuni, szerokim łukiem omijani, gdy niezrozumiale próbują opchnąć noże i dywany.

//I hipokrytką jestem, gdy przy całym umiłowaniu dla odmiennych kultur, myślę: znajdźcie se robotę. To nie takie trudne. Nie latajcie z tymi nożami, bo skąd mam wiedzieć, co wam do głowy strzeli?! Pal licho, jeśli sprzedajcie mietły.

krase kalisony, ze sprzedajemy.pl
A Wy, ludzie zieloni, którzy agitujecie do popierania WWF przed zejściem do tunelu prowadzącego do Galerii Krakowskiej, przyjedźcie na najzieleńsze tereny Południa! Wydrzyjcie pisklęta, które siedzą w sztukach dwudziestu w małych klatkach. Tutaj to sztuki - hodować, czerpać jaja i zjeść. Smutno, gdy się tłoczą, odmawiając "Modlitwę konia z transportu".

Z takich samych worów, w których rolnicy-handlarze trzymają paszę, "szmaciarze" wysypują na brezentowe stoliki odpadki bogatego Zachodu. Fiesta zaczyna się o 6 rano - baby tańczą, przestępując z nogi na nogę i pocierając chłodne dłonie. Kotłowanina z każdym worem - byle lepsze, byle przebrać. A ta z jednym zębem zanosi córce do szmateksu.
 - Ja pani tego buta nie oddam!
 - Ktoś ukradł mi koc, zostawiłam na płocie!
 - Bedzie za 2 złote?

W tle, z kasety(!): ♫ cały świat bym dał za tę noc z Renatą


Renata pociera zmarznięte ręce, co rusz sięga do nerki, by rozmienić sąsiadom na drobne. Zamawia kawę u dziadzia z wózkiem i wrzątkiem, który od lat przechadza się tą samą ścieżką - tam i z powrotem. Serwuje jeszcze herbatę, gorące kubki i chińskie zupki. Być może marzy o melodyjce jak w Family Frost. 

Przystaje, by pogawędzić. Bo czy nie od tego targowica? Od spotykania znajomych, rodziny, sąsiadów, dawnych koleżanek z klasy i nauczycielek?
 - Coś kupił?
 - Kupił-em se latarkę, żeby w nocy do ustępu chodzić.
 - E, pewnie jaki bubel.
 - Hehehe

Fajna ta nasza zaściankowość - kupujemy jakieś shity-szmaty i nakręcamy trwające od kilkudziesięciu (set?) lat koło, a potem lecimy przed ekran kodować albo do sali na zumbę. Godzimy targowanie się o dwa złote na chińszczyźnie z kupowaniem w markecie produktów solidnej jakości. Słuchamy "nocy z Renatą", a potem Jake Bugg'a czy Sama Smitha. Na zmianę wdychamy górskie, kłujące płuca powietrze i to miejskie, które naprawdę rani.

Na zmianę
targowica
i betonowe place.

-----

A Wy chodzicie na takie bazarki? Jak oceniacie ich klimat?
Bo ja się chyba wzruszyłam...



Dlaczego jedni ludzie są szczęśliwi, inni nie? Dlaczego bogaci i z dobrą pracą, inni nie?
|
|     Jeśli powiecie, że to przypadek, los, cokolwiek randomowego, zdechnę ze śmiechu.
|     A Joseph Murphy (kolo od "Potęgi podświadomości") przekręci się w trumnie.
|
|    -----
|
|
Energia, praca, KREATYWNOŚĆ.

Świeżo po warsztatach I blog Rze #2, pomówmy o ostatniej.

Według mnie to zdolność myślenia, którą każdy ma. Myśleć = wymyślać. Każdy zadaje sobie pytania: co by było, gdyby? co napisać w LM? jak zapłacić i nie przepłacić?, najprostsze. A jeśli rozluźni się przy tym, wyobraźnia (każdy ją ma, mniej lub bardziej "elokwentną") nie wpadnie w pułapkę schematów. Zaczyna się od: idę po chleb, a kończy przed drzwiami sklepu na: ciekawe, czy gdyby policjanci złapali mnie z piwem, byłbym w stanie uciec im jak Wardęga? Nie wspominając o przygodach myślowych pośrodku.

Co każdy mógłby zgrabnie wykorzystać, gdyby upośledzona w procesie socjalizacji świadomość nie mówiła: eee, nie, to się nie uda.

Przecież jesteś kreatywny, przecież myślisz.

Przecież masz pomysł na siebie, tylko go nie realizujesz. A potem stwierdzasz: jestem takim zwykłym człowiekiem, nie mam kreatywności.

Masz. Masz też leniwca.
Albo stracha, że gdy powiesz coś na głos, nikt nie usłyszy. A jak usłyszy, to wyśmieje.
Przekonanie, że to świat rzuca Ci pod nogi kłody.
Obwinianie.

Gdy tylko zaczniesz wierzyć w swoje pomysły, kreatywność będzie buzować i opracowywać idee coraz to lepsze. Trzeba tylko powiedzieć sobie: START.

Pobojowisko po kreatywności - tablica ogłoszeń
-----

Za niedługo w treść postów wtrącać będę słowo "zaiste", a na końcu dodawać: Amen.

Czas wrócić do tematyki brudnożyciowej, zapipidopustkowej.

Chyba że podobają Wam się kazania? Dajcie znać.

Każdy ma kreatywność? Jak uważacie?
Też początkowo miałam bekę ze Stachursky'ego, który budował sobie w ogrodzie mającą skupiać energię piramidę.

No more.

Piramida Horusa fot. terapiecemtech.pl

-----

Energia krąży we wszechświecie, wszędzie. Magazynować ją mogą przedmioty, posiadać organizmy żywe. Tracić mogą, uzupełniać.

//Z doświadczenia: czujemy, że w ogóle mamy tę energię, gdy ją tracimy. Gdy mamy jej pełno, buzuje ona w stopach, w trakcie kontaktu z ziemią. Gdy niedomiar, czujemy, że zaczynamy się dopiero od łydek. True story.

Czysta energia zaniesie człowieka na szczyty.
Jak ją osiągnąć?
Wsłuchując się w siebie, postępując zgodnie z intuicją (która w codziennym biegu rozmywa się), sprzyjając ludziom, powtarzając mantry, oczyszczając ciało i... duszę, którą również można nazwać energią. To zadanie trudne - przestać złorzeczyć, obgadywać, narzekać, dramatyzować, widzieć w czarnych barwach. Wykonalne.

Wielu energię czerpie ze wsi myśląc, że jej tu dużo. Chyba nie. Ale na Zapipidopustkowiu są warunki do wsłuchania się w siebie i pozostawania jedyną osobą na danym kilometrze kwadratowym. Na łąkach człowiek skupia się na sobie, bo nie ma na czym.

//Wiecie, że wielu obcujących "profesjonalnie" z energią ludzi (bioenergoterapeutów, przepowiadaczy przyszłości, zielarzy, filozofów) osiedliło się w Bieszczadach?

Energia to najcenniejszy skarb. Gdy się ją ma, ma się wszystko, czego pragnie. Zresztą wtedy już nie potrzeba wiele.

Myślę, że nie trzeba już wszczynać kolejnych dyskusji typu: bioenergoterapeuci - wariaci czy cudotwórcy? lub akcji typu "połknijmy leki homeopatyczne i udowodnijmy, że nie działają". Punkty widzenia, przesyłam swój.

Energia = dusza = Bóg = kosmos = wszechświat = aura

Każdy nazywa inaczej.

-----

Życzę Wam wszystkiego najlepszego.
Co to są grezentyny?
Chryzantemy, rzecz jasna!
W Google nie znajo, a tu się tak mówi.

Przedwczoraj
 -----

Abstrahując, zostałam zaproszona do blogowej zabawy, o której nie miałam pojęcia.
Zaprosiła mnie Kobi-ECO

Pomyślałam najpierw: cóż to za łańcuszek?

Potem przeczytałam, jaki cel owej akcji: 

,,Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

Głowa powiedziała: e, takie posty-śmieci, będę się rozmieniać na drobne...

Serce: lubię to, lubię to, lubię to <3

Wiadomo, czym się kieruję. Próżnością 
Poza tym 11 to moja cyfra wiodąca.

Dziękuję więc za nominację i odpowiadam na pytania:

1. Jakie cechy w ludziach cenisz najbardziej? 
Prawdomówność, odwagę w byciu sobą.
2. Co Cię w ludziach najbardziej irytuje? 
Negatywne nastawienie do życia, świata.
3. Jesteś introwertyczką, czy ekstrawertyczką? 
Ambiwertykiem.
4. Na co dzień: spódniczka, czy spodnie? 
Spódnica. Spodnie krępują ruchy.
5. Jaki film polecasz na jesienny wieczór? 
http://www.filmweb.pl/user/berenikahaduch/films#voteStart=10&voteEnd=10
6. Czytasz etykietki produktów spożywczych i kosmetyków? 
Mhm.
7. Dzień bez .......... - to dzień stracony.
Pisania.
8. Zakupy odzieżowe w secondhandach, czy nowe ciuszki i dlaczego?
Różnie - obydwa typy zakupów mają zalety.
9. Wolisz koty czy psy?
Głaskać? Jeść?
10. Dokończ zdanie: Miłość w moim życiu to........
Stan permanentny.
11. Do pełni szczęścia brakuje mi ....... .
To zdanie się wyklucza. Jedyną rzeczą, która człowiekowi potrzebna jest do szczęścia, jest on sam. Zatem teoretycznie każdy wszystko ma.

Dobra, postaram się swoimi pytaniami zmusić do myślenia. Strzeżcie się nominowani.

1. Jakie jest Twoje marzenie?
2. Co zrobiłeś w ostatnim miesiącu, by przybliżyć się do jego osiągnięcia?
3. Jak oceniasz stan polskiej blogosfery?
4. Fragment polskiej piosenki, który bliski jest Twemu sercu.
5. Jaką gałąź sztuki darzysz największą sympatią?
6. Czego ostatnio życie Cię nauczyło?
7. Gdybyś wygrał 50 000 PLN, co byś z nimi zrobił?
8. Jakie jest Twoje ulubione miejsce?
9. Czym są dla Ciebie podróże?
10. Czy wybaczyłeś wszystkim, którzy Ci zawinili?
11. Jak traktujesz Polskę?

Za wyznacznik biorąc Facebookowe lajki,

//trochę cheat, bo niektóre blogi nie mają fejsika

 nominuję...

1. Sztuczna sztuka
2. Motoświstak
3. Lacrymossa
4. Diawol
5. SNAYS
6. Pragmatyk na wsi sielskiej
...

Wiecie co? Naginam reguły gry, bo nie ma sensu.
Nie znam więcej dobrych blogów, które spełniają kryteria zabawy i które mogłabym czytać regularnie. Wy również nic na siłę, drodzy nominowani.

-----

I trzymajcie się.
Listopad, niby nic, ale wiadomo - świata koniec.
W nocy jest ciemno.

Banał, truizm, zdanie ćwiczeniowe dla pierwszaczków.

Tylko że u nas o 23 robi się naprawdę ciemno.

Po co latarnie mają świecić się przez całą noc? Chociażby tylko w weekendy? Przecież to jest wieś, tu nikt nie wychodzi do znajomych,

//co prawda ostatni autobus przyjeżdża o 22:40, jednak...

nie bawi się na ogniskach, posiadówkach na przystankach i przed salą.

A gdy przechodzi się w kompletnej czerni przez okolicę zadrzewioną, zakrzaczoną i nad mostem, o którym krążyły satanistyczne legendy, wstrzymuje się oddech.

Pod.
Nic to, gdy los chce, byśmy nadepnęli na leżącego, który pod naciskiem stopy wyjęczy coś niczym Xena.

Nic to, gdy po deszczu na obute w japonki stopy skaczą śliskie, mokre żaby. (Raz w życiu się przytrafiło, jednak...)

A kościół świeci się zawsze, jestem prawie pewna.

Kalkulator w użyciu, księżyc w pełni.
 I tym właśnie różnią się od wiejskich miejskie sypialnie. W pierwszych trzeba przez kilka minut przyzwyczajać oczy do czerni, w drugich, gdyby się uparł, można by nawet czytać. Ale czy ze względów zdrowotnych nie lepiej spać po ciemku? Nie wiem. Wy wiecie?

-----

Każdemu blogerowi zdarzają się urokliwe zapchajdziury.
//bosz, jestem blogerem

Najpierw długo nic, a potem wysyp gwary, jak dziś.

-----

1. - Jadłam tu kiedysi rogola. Gryzę pierszy raz, drugiro, trzeciro... A tu cosi kwaśne jak fras. Mówię: poźryj no na tego rogola, bo ja nie widzę. A tam cały syr skwitnięty i jeszcze mię w garło drapoł. Zarom piła symarol, bom się boła - gwarowa kopalnia! Zacznijmy od popularnego zwrotu "tu kiedysi", używanego w momencie, gdy nie można precyzyjnie określić czasu znaczenia. To takie zmiękczenie ostatniego "ś", które, o dziwo, nie występuje w innych wyrażeniach. Kolejna ciekawostka: drugiro, trzeciro... Połączenie słów "drugi raz" i "trzeci raz". W celu ułatwienia?
"Fras" kojarzy mi się z zafrasowaniem, pełni w gwarze funkcję wzmacniacza wyrażenia. Boli jak fras, dokuczny jak fras... W polskim znaleźć nie mogę, pojawia się natomiast po słowacku w takim samym znaczeniu. Oho, sąsiedzi w naszej wiosce zostawili spuściznę.
"Skwitnięty" znaczy tyle, co "przejrzały". Jak przekwitnięte kwiaty. A "garło", jak się domyślacie, to uproszczona forma "gardła". Bo po co to "d"?
"Zarom" to piękne połączenie "zaro" (zaraz) oraz "żem".
 - Babcio, ty sie nie dziw, jak rogola przez cały tydzień pod poduszką trzymasz! 

Bohaterowie jeszcze młodzi

2.  - Nakładaj se chłopie, boś ty nie jest przecież gibraczny. - Polska kultura patriarchalna na wsi wciąż w dobrym stanie. Chłop pracuje, baba gotuje. Jak kto lubi, ja podziękuję. Starsze pokolenie można jednak przekonać do swoich zwyczajów, czego przykładem powyższa fraza. A "gibraczny" to inaczej "lelawy".

3. - Patrzcie na nią, jaki brzuchol! Spodni nie zapnie, jak rozwara! - w ogniu familijnego konfliktu zamieniam się w słuch.
 - Ja? Ty już nie chodzisz normalnie, tylko się kolibiesz na obydwie strony!
 - Rozwara!
 - A co to jest rozwara? - pytam, włączając się w dialog.
 - Gruba baba - w necie nie ma. Wierzyć na słowo?

Najbliżej do rozwary rozwarowi wielkokwiatowemu, fot. swiatkwiatow.pl


-----

Znacie któryś z powyższych? Macie jakieś fajne, inne? Umieram z chęci ich poznania!

Trudne to.

-----

Słowo trudne, a inicjowanie inicjatyw proste. Przedstawię je poniżej krok po kroku.

1. Najważniejszy jest pomysł. Ambitny, choć niekoniecznie nowatorski (np. odtworzenie w najbliższym mieście serii spotkań znanej już w Polsce lub zagranicą - jak Czwartek Social Media czy Geek Girls Carrots). Może być trochę szalony i mimo że takie wydają się zatrważające, nie należy odrzucać ich na samym początku.

2. Równie ważna ekipa, której się pomysł przedstawi. Najlepiej opowiedzieć o nim wszystkim potencjalnym zainteresowanym, mówiąc: chcę zorganizować to i to, fajnie byłoby, nie? Przyszedłbyś? A gdy ktoś zapali się do pomysłu, podobnie jak Ty, rozpalić entuzjazm jeszcze bardziej, działając w tandemie lub większej grupie. W końcu wszyscy na tym skorzystacie.

3. Lokal - może to będzie sala w miejscu pracy, a może kilka stolików w miło usposobionym barze? Wystarczy podejść do obsługi, poprosić o kontakt do właścicielki, a następnie o spotkanie - choć pewnie szczegóły można ustalić w trakcie krótkiej rozmowy telefonicznej. Charakter przedsięwzięcia, liczbę stolików, rozwieszenie plakatów... Wiadomo, że jeśli lokal z życzliwością podejdzie do sprawy, tylko na tym skorzysta.

4. Wiedz, że jeśli coś zrazi Cię w trakcie realizacji przedsięwzięcia, możesz potraktować je jako jednorazową sprawę i nikt nie będzie mógł mieć Ci tego za złe. Złe myśli na bok, ograj prelegenta. Zakładam, że podczas wpadania na pomysł miałeś już kilka osób w głowie. Napisz do nich, zadzwoń, skontaktuj się. Tylko plis, w kreatywny sposób. Tak, żeby prelegent czuł się zaszczycony, że to jego wybrano. Z drugiej strony nie przesadź z oficjalnością, bo inteligentny i obeznany w swojej dziedzinie, a mało doświadczony w mowach człowiek może się wystraszyć. Ustal z nim temat, umów termin, a następnie potwierdź w lokalu. Do skutku.

5. Czas na marketing. Przygotuj grafikę - taką, na jaką pozwalają umiejętności. Jeśli wcale, poproś o zrobienie. Utwórz wydarzenie na Facebooku (pomyśl nad godziną dogodną dla pracujących - optymalnie 17, 18, 19 i terminem w środku tygodnia), zaproś potencjalnych zainteresowanych, poproś znajomych o zaproszenie znajomych, przygotuj wirtualne bilety np. na evenei. I czekaj. Jeśli temat jest fajny (pasjonuje Cię) i otoczka fajna, przynajmniej kilkoro ludzi przyjdzie.

6. Dwa dni przed - zagadaj do prelegenta, potwierdź u właściciela lokalu. Spytaj, co będzie prelegentowi potrzebne. Ogarnij to.

7. Dzień sądny. Wydrukuj listę gości, wydrukuj grafikę, przynieś taśmę i nożyczki. Ktoś pewnie pomoże Ci przygotować salę. I tak będziesz się denerwować, spróbuj nie bardzo. Nic nie musisz robić - powitaj gości, zapowiedz prelegenta, podziękuj mu, podziękuj gościom i zaproś ich na piwo.



Piszę z perspektywy środka I blog Rzeszów. W żadnym wypadku nie umniejszam roli organizatora - Hattu zrobiła wiele więcej niż po prostu wykonanie powyższych punktów, my się też trochę przyczyniliśmy. Wymieniam czynności kolejno, bo chcę Wam pokazać, że jak czegoś nie ma, a chce się, żeby było, to można wiele zrobić.

Idealny scenariusz nie zakłada trudności, jakie spotkać można po drodze. Jak je obejść?

-----

Lubicie mówić: gdybym był u władzy, zrobiłbym to i tamto?

Sprawdźcie, czy Wasze pomysły mogłyby zostać "przepchnięte"!

http://kro.dobrepomysly.krosno.pl/
fajna platforma, nie?
W skrócie: rejestrujesz się i przedstawiasz ideę, którą umieszczasz w jednej z kilku kategorii: Krosno przyszłości, Turystyczne Krosno, Krośnieńska starówka, Rodzinne Krosno oraz Aktywny wypoczynek. Właściwie każdy pomysł można by podpiąć pod jedną z powyższych.

Ja już wpisałam, co trzeba. A Ty?

http://kro.dobrepomysly.krosno.pl/
Chwała futurystom! Do żeczy:

-----

Na początku był pomysł. A raczej: Justyna miała pomysł.

//Łatwo jest siedzieć i narzekać: no, na Podkarpaciu to niczego nie ma. 
Nie dość, że bullshit, to jeszcze lenistwo przemawia.
Trzeba zakasać rękawy i od pomysłu przejść do realizacji.

Pewnego lipcowego wieczoru przedstawiła nam (Piotrkowi, Dominikowi i mi) swoją wizję. Wizję warsztatów dla blogerów, ciekawych spotkań, dyskusji o blogowaniu i rozwijania swojego warsztatu. Zaświeciły nam się oczy, a nad głowami małe żarówki. Gdzie? Kiedy? Jakich prelegentów zaprosić? O czym? Kto przyjdzie? CZY BĘDZIE FAJNIE?


Patrząc na powyższą grafikę, temat i mając na uwadze prelegenta, nie mam wątpliwości. BĘDZIE FAJNIE.

Nie tylko dlatego, że dowiemy się, jaki sekretny składnik pozwoli przyciągnąć na bloga czytelników. Poznamy ludzi rzeszowskiej blogosfery, a jeśli nie blogujących, to inspirujących i ciekawych życia. Miło spędzimy czas w ten piękny jesienny wieczór.

Przyjdźcie, zapraszamy wszystkich! Będzie nam bardzo miło. Bo wiecie, gdyby nie blogowanie, to my też pewnie w ogóle nigdy by się nie spotkaliśmy, co teraz trudno mi sobie wyobrazić.

Wydarzenie na FB ---> https://www.facebook.com/events/769368073109527/?fref=ts

Jak to mówio w biznesie, sytuacja win-win. My korzystamy, zyskując doświadczenie w rozwijaniu I blog Rze i poznając Was, a Wy inspirujecie się płomienną przemową naszego pełnego pasji prelegenta, Arka Nepelskiego. A po prelekcji, integracyjne BLOGadanki: czy blogera można zdefiniować? Kim tak naprawdę jest bloger? Podejrzewam, że dla każdego kim innym.

-----

Czy wspomniałam, że wydarzenie będzie w Rzeszowie? Od Zapipidopustkowia do Rzeszowa konkretny rzut kamieniem, ale warto! Warto!

Nie, nie, w żadnym razie nie będzie o tym, jakie to kobiety są kreatywne, a przy tym potrafią chodzić w szpilkach.

-----

Lubię myśleć, że kreatywność to wrodzona cecha gatunku ludzkiego.

I że będąc kreatywnymi (+ ciężko pracującymi), mamy wszystko: dach nad głową, jedzenie, kasę, dobre związki itd.

Ale nie zagłębiajmy się. Chcę Wam pokazać zdjęcia Lacrymossy, która naciągnęła pończochę na obiektyw swojego aparatu.

Efekty sesji są bardzo klimatyczne:





Więcej fotografii eksperymentalnej i innej znajdziecie na blogu Lacrymossy - http://lacrymossa.blogspot.com/. Warto, bo fotki są świetne.

-----

Robiliście kiedyś fotograficzne eksperymenty?
(Ja robiłam focie do lusterka, zanim stało się to popularne, lecz nie o to tu chodzi).
Daliście się nabrać. Tytuł stanowi niedołężną metaforę mojego stosunku do serialu "Glue".
(Nie "Glee". "Glue".)

-----

To dramat kryminalny, rozgrywający się w środowisku młodzieżowym na małej angielskiej wsi.
Pomyślałam: angielskie to lepsze, wieś będzie wypaśna.
Po obejrzeniu stwierdzam: i to niby u nas wrony zawracają?

holymoly.com
Bohaterowie majo na wsi co prawda Internet i najnowsze Nokie Lumie, ale już seks uprawiają w sianie. Pracują na gospodarstwach, wywożą gnój, jeżdżą konno... I kochają tę wieś na swój sposób. Ale... Czegoś brakuje w tej układance. Wydaje mi się, że czegoś kluczowego brakuje młodocianym do życia.

Brak zapełniają narkotykami. Nie jakimś tam ziółkiem, które znamy nawet tutaj. Heavy stuff, jak środek do czyszczenia urządzeń sanitarnych rozpylony w reklamówce, którą nakłada się na drogi oddechowe pod wodą. Każdy orze, jak może. Tego (prócz sporadycznych incydentów wąchania kleju w sztyfcie w podstawówce) nie robimy.

Poza tym stawiam 99%, że młodzi gospodarze nie skręcają tutaj karków cielętom, jak James w pierwszym odcinku. Z gołębiami bywa różnie.

Nie skaczą do silosów ze zbożem (nie mamy tutaj takich). I na pewno nie rozbierają się do naga, by do nich wskoczyć.

Bohaterowie za to piękni, przynajmniej dwójka z nich. fot. independent.co.uk
Doszłam do wniosku, że czepiam się tego serialu, bo nie przypomina mi takiego, który sama na wiosce bym zrobiła. Przyznaję się do zazdrości i zadufania.

W ramach rekompensaty dla "Glue" (czymże jestem przy producentach? mrówką marną), powiem: serial leży na niskiej półce pośród tych najwyższych, czyli poziom trzyma przyzwoity. Po prostu nie zaskakuje i nie zachwyca. Choć intryguje, jak to kryminał, który dopiero w ostatnim odcinku lub wcale odpowie na pytanie: kto zabił?

-----

Macie jakieś "na poziomie" seriale, rozgrywające się w wiejskim lub małomiasteczkowym otoczeniu? Linkujcie? A może zatrzymaliście się na "Ranczu"?
Działanie jednego człowieka może sprawić tak wiele... Co dopiero dwóch!

Zróbmy coś razem.

Jeśli wpadłeś na szczytną ideę, która pasuje do charakteru mojego bloga, napisz do mnie (berenikahaduch@op.pl). Może uda mi się dodać jej choć jeden punkt do rozpoznawalności.

  • podłożę iskrę, która rozpali ogień do działania
  • wyrażę szczerą opinię
  • opracuję kreatywny, angażujący konkurs
  • napiszę marce historię
A we wszystko włożę czystą, dobrą energię. Wierzysz w energię, prawda?

fot. gratisography.com

70 lat temu stosunki międzynarodowe na wsi sprowadzały się do użerania się z Niemcami, którzy czynili z wybranych domów kwatery, a następnie z Rosjanami, którzy nie umieli korzystać z wygódek i załatwiali potrzeby pod oknami domów znów niewinnych ludzi.

Teraz jest inaczej: przynajmniej jedna osoba z domu pracuje zagranicą, dziewczyny przywożą tureckich chłopaków, a nie znać angielskiego powoli staje się wstydem. 

-----

Żeby nie było! Starsi też używają zwrotów, pochodzących z obcych języków.

1. Wątroba mi pękła. W środku. W domu. Ledwo mnie odratowali, ale co ja przeżyłam, to naserumater... - starsza pani na weselu opowiada sąsiadom o swojej przypadłości. "Naserumater" podkreśla głębokie zmartwienie, zmęczenie. Etymologia? Słowo wzięło się z ukraińskiego wulgaryzmu i jako takie w niektórych społecznościach jest traktowane. Widzę że wyrażenie używane zarówno na Śląsku, na Kaszubach, jak i w byłej Galicji - terenach naszych. U nas w nieco innym, mniej pejoratywnym znaczeniu. I wszędzie w formie "nasermater", a u nas inaczej. Na hisa.

//Czytelniczka podpowiada formę "naserufajku". WTF? Znalazłam! Oto gwara z Dębnej, wioski spod Sanoka. "Naseru fajku" to tutaj niewinne narzekanie, podczas gdy "Naseru mater" to przekleństwo. Czyli okazuje się, że babcie z mojej wioski takie święte nie są. Jest jeszcze "na jebente mater" - wszystko z UA.

A tu UE murszeje na Wyspie Małgorzaty w Budapeszcie.
2. Przewłócz cweter, bo mosz na hisa! - jaka niezrozumiała perełka. "Przewłóczyć" to inaczej przebrać. Nadziać - nałożyć, a zewłóczyć - zdjąć. "Na hisa", czyli "zadem naprzód", a po naszemu: na lewą stronę. Myślicie, że nie pytałam wiele razy, czym jest his? Babcia nie wie (takie głupie pytania zadajesz, no tak się godo i tyle), a co dopiero Google. Obstawiam zagramanicę.

3. - Powiem ci, że ona musi zawsze mieć pieknie w izbie. A do kościoła lisa, kapelusz, suknie jak na wesele... - opowiada ściszonym głosem (który i tak dolatuje pod moje drzwi) sąsiadka.
 - No, no. Co jeno! - wtóruje druga. "Co jeno" czyli "wszystko, co tylko można mieć". Długie, lecz adekwatne.
 - Wszystko na sakon pik! - Czyli na tip top, dopięte na ostatni guzik. Podejrzewam francuski. Jako że na ten język mam alergię, proszę o sprawdzenie. Czy będzie to "saque en pique"? A może hiszpański?

Znacie jakieś obcojęzyczne zwroty, chętnie na wsi drzewiej używane? Dzielcie się :)

-----

Nieśmiałe kolory jesieni

Tak uważam.

-----

To bardzo proste: ludzie znajdują się w takiej sytuacji, do jakiej sami myślami i mową dopuszczą.

Kto nastawi się na szczęście, ten jest szczęśliwy.
Kto na katastrofy,

//nawet podświadomie, słuchając medialnych wielkich słów: wojna, dramat, makabra, 1500 wypadków, kolosalna strata

ulega im.

Feministki krzyczą: gorsze płace od mężczyzn, nie będziemy gotować, panie premiery, jednoczmy się, ubierzmy spódnice - albo nie - spodnie! przeciwko tej pogardzie ze strony mężczyzn! My, kobiety!

Chcą równości. To po co się tak usilnie wyodrębniają? Same zakładają, że są słabsze, a mężczyźni władczy. One same! Kobiecy pogląd na IT, kobieta w literaturze, płeć piękna. (Nie lepiej: ludzie, którzy mają niebieski kolor oczu? Słyszeliście o pomyśle, by rozróżniać rodzaj człowieka ze względu na kolor oczu, nie płeć?)

Mówienie w głos: kobiety mają słabszą pozycję w firmach, mniej im się płaci, są dyskryminowane stwarza te sytuacje!

Dlatego rysunek zrobiony w Paincie.

 Nie daj sobie wmówić, że należysz do zbiorowości słabszej ze względu na cokolwiek.

W związku jesteś kobietą, w firmie pracownikiem. Skup się na pracy, a nikt Cię nie będzie uciskał czy ignorował, bo jesteś kobietą. Nie walcz, znaj swoją wartość od początku - o równość kobiet nie trzeba walczyć, bo jeśli przyjmiesz, że to stan naturalny, to będzie naturalny.
A jeśli czujesz się słabsza wobec innych to nie dlatego, że jesteś kobietą. Facetów słabszych również traktuje się inaczej. Popracuj nad pewnością siebie!

-----

Jeśli uważasz, że kobiety powinny "walczyć" i jednoczyć się, może przekonasz mnie, dlaczego? Chętnie posłucham.

anty-feministka
humanistka
humanista
człowiek
Jasne, że znacie Wardęgę! Ten numer z pająkiem genialny. To nie jakiś tam prankster, tylko artysta.

-----

Dlaczego zaczynam od niego? Bo koleś swoimi wyczynami ściąga miliony wyświetleń.
A żule o kilka zer mniej - ale jednak.

Toleruję grubiaństwo.

//Dorastanie w pewnym środowisku sprawiło, że rozumiem grubiańskość. Nie jestem święta. I śmieszy mnie to, że ludzie wzdrygają się, gdy słyszą radykalne i pełne słów na *k* wyrażanie swojej opinii. Tak, jakby to, co niewypowiedziane, nie istniało.

Do rzeczy. Nie toleruję śmiania się z żuli. Nie włączam debilnych filmików na YT z nimi w roli głównej. Nie wyciągam telefonu, gdy widzę, jak staczają się z ławki pod sklepem.
Alkoholizm to choroba, psychiczna głównie. Nie wyobrażam sobie wybuchania śmiechem w trakcie oglądania czyjejś depresji (chyba że to komedia z gatunku: czarny humor - choć i to nie).

Kiedyś jeden z rodzimych osobników zawiesił się na płocie. Chciał przejść przezeń, a skończyło się tym, iż wisiał zahaczony o spodnie do góry nogami. Młodzi wyciągnęli migawki, poszło w neta. Nie wiem, kto mu pomógł. Ja bym nie pomogła, bo wiem, że niektórym groził nożem. Bałabym się, przepraszam.

//Sorry, Bas.
Co innego, gdy słynący z umiłowania do alkoholu podchodzą do sprawy kreatywnie i sami sięgają za kamerę (telefonu, oczywiście). Przykład z mojego podwórka: otwierają piwo skrzydłami pokojowego wiatraka lub... piłą motorową, po czym efekty wrzucają na YT. Ktoś powie: bez sensu, nic to nie wnosi. A co wnosi pies przebrany za pająka? Obydwa przypadki wzbogacają nasze codzienne życie o odrobinę absurdu. A powinno być go więcej i więcej... Aż do momentu, gdy będziemy widzieć jednorożce. Rozmarzyłam się.

Wniosek: po co śmiać się z żuli, skoro można z żulami?

-----

Wytłumaczcie mi tylko, jeśli filmiki pokazujące taką słabość ludzką są dla Was śmieszne, to dlaczego? Poważnie, chcę wiedzieć. No judgment.
Bezdomność jest trendy.

-----

z kolekcji Levis
Bez linczu, proszę. Mam na myśli homeless style.

Uwiodła mnie ta kontr-stylówa. Czasami lubię ubrać "czapkę bezdomnego", sweter po kolana, stare legginsy i chodzić w rozwiązanych trzewikach. Do tego rękawiczki bez palców - dlatego, że są najwygodniejsze. Takie "niby nie przejmuję się tym, co na siebie włożę" attitude.

(fota z 2011, credits to: Bas)
Ale czy to fair ubierać się jak bezdomni? Wdziewać na siebie bezkształtne wory, podczas gdy mamy do wyboru milion bardziej odpowiadających trendom i społeczeństwu ubrań? Głęboka konkluzja: oczywiście, że fair. Każdy może ubrać się, jak chce i każdy może pogrążyć się w beznadziejności, jeśli chce. Wierzę jednak, że mamy naturalny impuls do dawania sobie wewnętrznego kopa - i jeśli tylko potrafimy za nim podążyć - potoczy się.

Ciepły, wrześniowy wieczór, gdy ciemnieje już koło 19. Czekam na busa - jedyną słuszną komunikację w tej okolicy dla osób, które nie mają prawka. Gdy czekam, zawsze się spóźnia. Po drugiej stronie krajowej 19-stki pan. W niebieskich spodniach materiałowych, swetrze z lat 70-tych i rozwalonych butach. Miejscowy menel, który przeżył niejedną obelgę i dawkę denaturatu. Gapi się w tablicę ogłoszeń. Zrywa wielki, kolorowy plakat, znajdując pod nim napisany w Wordzie tekst na białej kartce. Zdaje się, że czyta. Zrywa i chowa do kieszeni, wcześniej składając na czworo. Rozsuwa rozporek i sika, mijają go ludzie, pozdrawiają znajomi. Podnosi wszystko, co znajdzie na ziemi. Otwiera pudełka po papierosach, rozwija papierki po cukierkach...
Bus przyjechał i zabrał jedynego widza, lecz spektakl trwa dalej.

Dlaczego gapimy się na bezdomnych? Tak robimy, nie zaprzeczajcie. Wiemy, że za fasadą brudu kryją się historie. Dlatego raz na jakiś czas reporter nakręci z nimi wywiad, performer na kilka godzin zamieszka pod mostem, artysta stworzy piosenkę [jak Pablopavo "Mikołaja"], a bloger napisze notkę. Zwrócimy uwagę na ich problem na 5 minut (czy da się go rozwiązać? świat przecież stoi na zróżnicowaniu), a za 100 lat bezdomni nadal będą.

credits dongrizzly

Trudno pytać: co myślicie? Mimo to, chcę wiedzieć.
-----

Nie będzie mnie przez chwilę, jadę na niedalekie południe. I jeśli tylko wykombinuję, jak w nowatorski sposób pisać o wyjazdach

//ileż można powielać schemat: historia-historie-rozmowy-kuchnia?! Teraz broni się tylko Idiota za granicą i laska, która jeździ po Polsce i o tym, jakie miejsca odwiedzić, dowiaduje się przez CB radio.

 to moje gryzmoły i fotki znajdziecie TUTAJ. No i oczywiście postaram się TUTAJ.
Tak, to możliwe.

-----

Nigdy nie optowałam za tym gatunkiem muzycznym. Mimo prostej melodii i jeszcze mniej skomplikowanego tekstu disco polo ma prawo być gatunkiem muzycznym, choć wielu umiejscawia je poza wszelkimi podziałami.

//Bo niby nie słucham, ale wiadomo, na imprezach się tańczy, znajomi puszczają, więc teksty znam... - ludzie mówio.
Bracie, mam to samo.

Myślałam, że nawet disco polo ma pewne granice.

Prawda, zdziwiła mnie tego lata "Ale Ale Aleksandra".
Nie znacie? Nie żartujcie, oto fragment:

Nagle w moim życiu pojawiła się
Piękna dziewczyna, to nie sen.
Mała, figlarna niczym cud,
Trafił mi się szczęścia łut.

Ale ale Aleksandra,
Ale ale ale ładna,
Taka taka taka skromna,
Taka taka sexi bomba.



Świetny rym niedokładny, prawda? A refren jaki prosty! Chyba zmierzamy ku temu, że kolejni "Millerowie" będą nam wyśpiewywać sylaby, a następnie pojedyncze litery.

Utworem, który zachwiał moim postanowieniem "szanuję każdy gatunek muzyczny", jest jednak poniższy:

//dziękuję Ann za podzielenie się, you made my day


Ref: Worek na głowę i za ojczyznę,
potwór, nie potwór oby miał otwór,
nieważne: panna brzydka czy ładna,
to nic nie szkodzi, jesteśmy młodzi.  


Mam ochotę zapytać: wy tak na poważnie? I po co ten kolo w refrenie tańczy z odkurzaczem? Może chodzi o worek z odkurzacza?

I wiecie co? Obawiam się, że "Worek na głowę i za ojczyznę" podobnie jak "Ale Ale Aleksandra" stanie się hitem, a następnie standardem. Dla obeznania wysłuchać raz trzeba.

Jeśli się przyjmie, to i tak się od tego nie uwolnimy.

-----

Czy sądzicie, że ten "worek na głowę" to przegięcie? A może idealnie wpisuje się w konwencję disco polo?


















Nie było dawno Gwarownika. No worries! Będzie regularnie. Czasami trza poczekać, by zebrać lepsze "kawałki".
 
-----

1.
Podsunęliście kiedyś kotu cytrynę pod nos? Wyciągnął język, skwasił się, przymrużył oczy? To tak, jak moja babcia.

 - Takie kwaśne te truskowki, że aż mi oczami ścino - mówi. Choć oczu wcale nie zamyka.

Skoro już jesteśmy przy oczach... Wiecie, jak w gwarze odmienia się to słowo w dopełniaczu?

M. kto? co? oczy (hardkorowo: łoczy)
D. kogo? czego? ócz

np. Coś mi zaleciało do ócz.

2.
 - Ej, Miśka. Ty gówno wiesz o robocie - nie to, co ja. Jakżem mioła tyle lot, co ty, to żem musiała chleb piec, na polu robić, dziecisko bawić... - właściwie nie ma tu już słów, których byście nie znali. Wypowiedź pokazuje jednak istotny pogląd.
 - Babcio, teraz robota jest na komputerze.
 - To niech komputer za ciebie ugotuje! - babcia nigdy nie da mi się przegadać.
 - Może za dziesięć lat...
 - Wstyd! - i jeśli dobrze się czuje, musi mieć ostatnie słowo.

3.
 - Dzież jo kiedy miała kredki... - jeden z ulubionych tematów: przeszłość. "Dzież" to forma uproszczona archaizmu "gdzież".
 - A długopis? - pyta wnuczka naiwnie.
 - Ej, dziecko... A dzie! Każdy w szkole mioł tabliczke, na której się pisało kredą, a potem trza było zmazować - "zmazować" to interesująca forma "zmazywać". Podobnie mówi się "popisować" miast "popisywać", ale już nie "przykrować"(?), a "przykrywać".
 - A buty?
 - Buty miałam, bo tata robili w kopalni - pamiętacie zwracanie się do starszych w liczbie mnogiej? Było w ostatnim Gwarowniku. To wyraz szacunku, nadający starszej osobie (również rodzicowi) wysokiej rangi.

//Ba, mówiło się nawet: Mamo, Tato, miast per: Halina!

-----

Rozpoznajecie jakieś formy w domach swoich dziadków? Jeśli tak, dzielcie się! Niech zostaną chociaż w necie.

Czy dostanę na starcie wielkie: buuuu?
Bo post lekko i nieuchronnie zahaczał będzie o język niemiecki.

Chodzi o Kraftklub.

-----

fot. thilogoesberlin.wordpress.com
Zespół, który odkryłam 2 lata temu przy okazji wycieczki do Berlina. Z ekranu TV nastawionego na MTV piątka emo(cjonalnych) chłopaków wyśpiewywała: Ich will nicht nach Berlin. Tłumacząc z mowy piekielnej: Nie chcę do Berlina.

Kraftklubowi po prostu nie podoba się klimat ogromnego molochu.

 

(Nie zmuszę Was do kliknięcia, bo to po niemiecku. Wyobrażacie sobie - wrzucam sobie na fejsika inną piosenkę tego zespołu, a tu zero lajków. Bo po niemiecku.)

Jednak nawet gdy inne miasta beznadziejne są...
To nie chce do Berlina!
I nawet gdy zostanę z tym zupełnie sam...
To nie chcę do Berlina!
Także, gdy będą tam wszyscy moi przyjaciele...
To nie chcę do Berlina!
Nie chcę do Berlina!
NIe chcę do Berlina!

(tłum. z tekstowo.pl)

Chłopakom nie podoba się dopasowywanie do berlińskiej hipsterii, chodzenie z coffee latte z mlekiem sojowym, robienie lustrzanką zdjęć street-artom ani noszenie okularów-skrillexów. Otwarcie buntują się przeciwko emigracji ludzi z prowincji do stolicy - przyznają jednak, że tęsknią za przyjaciółmi, którzy tam wyjechali.

Obecnie mieszkają w Chemnitz - ponad 200-tysięcznym mieście, więc teoretycznie to nie to samo co... country living.

Tak, nie przesłyszeliście się, zabrzmiało jak nazwa nowego trendu. Country living ma obecnie podobny status jak slow food czy eco lifestyle - przeprowadzka na wieś to znak pojednania z naturą, uspokojenia duszy i odzyskania energii życiowej. W tym ostatnim, prawda, wieś służy pomocą. Jak widać, pomaga również w lansowaniu się.


Na wsi mieszkają "gwiazdy", a o życiu tutaj tworzy się poradniki. Prym wiodą Amerykanie - countryliving.com, podsuwając czytelnikom produkty country must-have, głównie elementy wyposażenia wnętrz i ogrodów.

Czy w naszej zadupiewskiej okolicy mamy jakichś celebrytów? Pod Rzeszowem pewnie tak. Tutaj? Najbliżej nas mieszka chyba Andrzej Stasiuk. Lecz to nie "gwiazdka", a prawdziwa gwiazda.

-----

Zauważacie dookoła siebie jakąś modę na country living? Podoba się Wam? Zapraszam do dyskusji!
"Piszę takie książki, jakie sam chciałbym czytać" - powiedział znany autor.
 True story, bro.

-----

Słyszycie: wieś. Widzicie lasy, pola, łąki i krzaczory. Zielono, lecz pięknie. Krowy, muchy, kury, kaczki. No i kwiaty... Muszą być kwiaty. Gerbery, hortensje, róże, słoneczniki, mlecze, pokrzywy, koniczyny i ich korzenie. No a w spiżarniach przetwory: ogórki do wódki, papryki marynowane, grzyby z lasu, mysie ogony... Te ostatnie nie w słoikach - niektóre koty po prostu nie zjadają ogonów.

A wszystko na blogach (znów: prócz mysich ogonów) w postaci pięknych fotografii.
Autorki tych blogów nie robią nic innego, jak spacerują całymi dniami, pielęgnują ogródki, głaszczą kotki, gotują z naturalnych składników i robią przetwory. Niech robią! I niech nadal wyskakują na pierwszych miejscach w Google po wpisaniu hasła: blogi o życiu na wsi. Wszystko kolorowe, wszystko idealne.

Gdzie ludzie? Gdzie przaśność, zmieszana z kroplą kiczu?
Nie ma. Dlatego "piszę takie książki, jakie sam chciałbym czytać".

I powiem Wam jedno: wiejskie pokolenie 20+ w 80% nie dba o kwiatki, ziemniaki i przetwory. Owszem, przejmujemy się tym, co wkładamy do garnków, dbamy o domy (mniej lub bardziej), ale nie chodzimy już święcić bukietów na Matki Bożej Zielnej.

Takich jak ten, zrobiony przez moją mamę.
Przepraszam, nie zmusimy się.
Idzie nowe, wieś 2.0.

-----

Znacie jakieś niestandardowe blogi o życiu na wsi? O prawdziwych problemach, wadach i zaletach?
Szukałam może nie dość głęboko.
author
Berenika Kochan
Mieszkam na Zapipidopustkowiu. Chcecie wiedzieć, gdzie to jest? Poczytajcie i domyślcie się. Poza tym interesuję się światem: krajami, językami, zwyczajami i dogadywaniem się na polu międzynarodowym. Ciekawie tu, nie powiem.