Pamiętacie futurystów? Tych, którzy chcieli rozprawić się z przeszłością i wziąć w ręce przyszłość? (W Polsce dodatkowo robili ochydne błędy ortograficzne).

Tutaj, na wiosce, stajemy się coraz bardziej futurystyczni. Ci, którzy zostali.

-----

Miejsce fabuły: zapipidopustkowie 2.0
Czas fabuły: 2044 (bo 30 lat temu też wszystko wyglądało inaczej)

Mieszkanie na wsi to przywilej, nie ujma. Wielu stawia tutaj wakacyjne domy - jeśli mają szczęście, bo wolne parcele powoli się kończą. Wielu sprowadza się tu z innych części Polski. Bardziej przyciągają Bieszczady, zaprasza Beskid Niski. Niemal wszystkie domy na wsi są murowane. Wraca jednak trend na drewniane. Wróć... Pokryte drewnem, które co kilka lat trzeba lakierować. Przeważnie dwupiętrowe, piękne.

Jedynie co siódmy ich mieszkaniec chodzi co niedzielę do kościoła. Nie ma już tylu ślubów kościelnych, chrztów, komunii. Rodzice (nie-ateiści i nie-innowiercy) wypisują dzieci z religii bez obawy, że te będą inaczej traktowane przez rówieśników. Tylko liczba pogrzebów się zgadza.
Tak kończy się ignorowanie przez instytucję współczesności i nakazywanie samoponiżania.

Na wsiach ciągle ogląda się telewizję, lecz coraz mniej osób to robi. Nie ma czego oglądać - no, chyba że "Toaletę z gwiazdami". Nie wystarczy się rozebrać przed kamerą, by być sławnym (jeśli już, trzeba to zrobić dzisiaj. Dziś w USA, niedługo w Polsce "Randka na golasa"). Za 30 lat sławę może przynieść tylko kąpanie się we własnych ekskrementach.


Poza tym niewielu przejmuje się jeszcze na wiosce "dobrymi obyczajami". Sasiąd po 80-tce nie powie młodej dziewczynie: Gdzie to kto widział, żeby z chłopak u panny na noc zostawał... A jakie będą wiejskie stosunki sąsiedzkie? Może trochę luźniejsze, na pewno w mniejszym stopniu opierające się na wzajemnej kontroli.

I co z gwarą? Traktuje się ją jak relikt, bo niewielu mówi nią na co dzień. W szkołach nawet realizuje się kilkugodzinny program nauki rodzimej gwary - jak obcego języka, który po kilku godzinach mówienia powoduje... ból języka właśnie. Kiczowate festyny są, a jakże! Ludzie nie zrezygnują przecież z prymitywnej, najbardziej naturalnej zabawy.

A może każda wieś jest przedmieściem?

I kto tu mieszka? Te setki tysięcy, które wróciły z Londynu? Coraz mniej liczni przedstawiciele starzejącego się wiejskiego społeczeństwa? Życiowe niedobitki?

Jezu, nie wiem.

-----

A według Was, jak to będzie wyglądało za 30 lat? Życie, wioski?
A może jesteście ciekawi konkretnego aspektu życia? Wróżbita postara się odpowiedzieć...
Uwzględniam rzeczy, po które muszę się udać do miejscowości położonych ponad 30 km od wioski. Jeśli mniej - można powiedzieć, że mogę mieć, kiedy chcę.

Kolejność przypadkowa:
  • sushi
I nie biorę pod uwagę tego, że pojawia się czasami w Lidlu lub w Biedronce! Kosztuje co prawda od dyszki do ok. 20-kilku złotych za większą porcję (jak w standardowym markecie), smakuje jednak... bezsmakowo, a wszystkie zapachy są wymieszane. Nic dziwnego, chwilę jedzie w ciężarówce i jeszcze dzień, dwa leży. Poza tym nie jestem pewna co do jakości takiego łososia.

Nie to, co z londyńskich marketów, robione co dzień.

  • regularnej, często jeżdżącej komunikacji międzymiastowej
Ideałem byłoby, gdyby busy do większych miejscowości jeździły stąd co 10 minut. Marzenie. Średnio czynią to co pół godziny, a w porze mocnowieczornej co godzinę. W porze nocnej wcale - wielki ból.

//ciekawy, jak się tu jeździ? Czytaj Busy na koniec świata.
  • New Yorkera
Tak, wiem. Ubrania, które szybko się niszczą, bo są wykonane z niskiej jakości materiałów. Za to tanie (jak już jest przecena) i w czadowych wzorach. Wchodząc do NY wiem, że będzie tam coś, co mi się spodoba, a nawet wzbudzi zachwyt. Właściwie to nie lubię ganiania po ciuchowych sklepach, dlatego wchodzę tylko tam. W ostateczności do Croppa.

//lucky me! Stan nieobecności New Yorkera na ziemi krośnieńskiej prawdopodobnie zmieni się z otwarciem nowej galerii handlowej, która jest w budowie.
  • dostępu do edukacji
Podpunkt trochę czepialski, bo jakby się uprzeć, to mam pod nosem szkołę podstawową, gimnazjum, licea i studia (choć to szkoła zawodowa, nie uniwersytet). Poza tym, dzięki portalom takim jak Coursera, darmowy dostęp do kursów na wszystkie tematy świata. No dobra, jednak żeby odebrać edukację w mniej popularnym i bardziej specjalistycznym kierunku, muszę przez godzinę siedzieć na tyłku w autobusie (w jedną stronę). A żeby studiować, co chcę - przenieść się do Krakowa (czego nie chcę).
  • spotkań tematycznych
 Na wsiach i małych miastach ze świecą szukać prorozwojowych spotkań tematycznych. Owszem, od dzwonu są jakieś konferencje czy prelekcje, co miesiąc nawet spotkania z podróżnikami, jednak nie to samo co codzienne możliwości wyboru pomiędzy wydarzeniami w wojewódzkim mieście. Co mogę na to poradzić? Organizować coś sama lub jeździć do Rzeszowa.

Jestem bardzo ciekawa, czego Wam brakuje na wioskach. Napiszcie! I czy warto dla tych rzeczy przeprowadzić się do miasta?
W Internecie nie ma brudów.
Tam, gdzie są, niewielu chyba zagląda.

//Przepraszam, będzie trochę o mnie.

-----

Chodzi mi o brudy, powstałe w wyniku pracy fizycznej, sprzątania na zakurzonym strychu, wspinania się po drzewach i rzucania się po trawie. Nie w znaczeniu metaforycznym.

Brud jest nieestetyczny - zmagamy się z tym twierdzeniem, wzmacnianym od wieków. W Indiach babrze się w nim kasta nietykalnych, u nas robotnicy. Nie oznacza, że ja również chcę.

Po prostu denerwują mnie już odrealnione filmy, w których jedynym brudem jest ten, gdy zakochani w kuchennej romantycznej bitwie wysypią na siebie mąkę. Dlaczego są tak daleko od prawdziwego życia? Dlaczego zawsze mają posprzątane domy? Dlaczego nie składają tony książek na parapetach, jak normalni ludzie? Dlaczego nie mają poplamionych ścian!?

//Wplotę hejt na amerykańską telewizję. Dlaczego wspaniały pod każdym względem serial, jakim jest Shameless, chowa się wstydliwie i nie nominuje do Emmy's? Bo pokazuje biedę w Stanach. Udowadnia jednak, że życie na krawędzi i w otoczeniu tzw. "patologii" może być szczęśliwe.

Moje brudne okno aż prosi się, by wstawić jego fotkę. Nie dam wam takiej satysfakcji, może nawet je umyję. Za to patrzcie:

Dobra, nie pojechałam po bandzie. To tylko zaprzyjaźniona stajnia. Na podłodze znajduje się to, co zrobiły kury. Nie pokażę tego, też mam widać awersję. I o to mi właśnie chodzi - dlaczego, skoro to prawdziwe?

Gdy roześmiane, zadowolone dziecko pobrudzi sobie "ciuchy do szkoły" (lub, jeszcze gorzej, "do kościoła"), zaraz ma poczucie winy. Rodzice: Matko, jaki wstyd! Ale z ciebie brudas! Daj, wytrzemy to szybko, żeby nikt nie widział.
A ja 15 lat później dostaję palpitacji, jak wyjdę z domu upaprana długopisem i nie mam możliwości powrotu. Uczę się, jak zrobić, żeby mi to wisiało...

-----

U nas na wiosce jest pięknie. 
Początkiem zeszłego tygodnia deszcz lał jak z cebra. Po 20 było już szarawo, w zasięgu wzroku żywej duszy. Mój parasol był od parady, bo zacinający deszcz lądował wprost pod niego. Szłam ścieżką, rozkładały się po niej ślimaki bez muszli - te brązowe, po których niektórzy dranie sypią solą. Starałam się ich nie podeptać, gdy prawie pod nogi wskoczyła mi obślizgła żaba, też brązowa. 300 metrów dalej widziałam, jak lis dusi białą kurę. Tak po cichu. Gdy zobaczył, że patrzę, zostawił bezwładne ciało i uciekł w krzaki. Pewnie wrócił, kiedy przeszłam.
Gdybym pokazywała swoją stylizację na zdjęciu, pewnie w Photoshopie usunęłabym z chodnika te hordy ślimaków i zrobiłabym tajemniczą minę, niewzruszoną przez czyny lisa-barbarzyńcy. Byłabym jak z kolorowego magazynu o wsi, który prezentuje nowopostawione w "wiejskim" stylu domy i ogrody bez chwastów. Nieprawdziwa.

-----

Jeśli nie dość Wam syfu, obejrzyjcie "Wilgotne miejsca". Ale uwaga, to film zrobiony tylko po to, by szokować - prawdziwego brudu w nim za grosz.


Mówiąc prościej: ten post będzie o festynach.
Sezon w pełni.

-----

Halli Galli to termin potoczny z języka niemieckiego. Mój nauczyciel wytłumaczył go następująco: to jest to, co Anglicy wyprawiają na Rynku w Krakowie. Na wiejskich zabawach jest podobnie, choć nie zdarzyło mi się widzieć ludzi biegających nago dookoła parkietu.

Wydaje mi się, że idea festynu i sposób jego przeprowadzania nie zmieniły się już od kilkudziesięciu lat. Wciąż jest oficjalnie lane piwo, a na boku wódka/tanie wino, wciąż jest zespół śpiewający disco-polo lub wcielający się w ABBĘ (klawisze obowiązkowe!), wciąż jest drewniany parkiet, kiełbaski, wata cukrowa, drewniane krzesła i stoły. Z nowości pojawiły się dmuchane zabawki dla dzieci, trampoliny oraz ochroniarze, zaglądający niekiedy do torebek.

Nie zmieniło się również to, że pierwsze ofiary niewstrzemięźliwości padają w biały dzień.

Tradycją jest bitka. Skupisko ludzkie + alkohol zawsze robią swoje. Są wioski uznawane za hardkorowe: na festynach latają tam krzesła i uginają się stoły, gdy pod ciosami upadają na nie ciała. Cieszmy się, że stoimy z boku, w wielu wypadkach bierni, gapie.

//Choć i w największych dyskotekach w Polsce kobieta może bez winy oberwać w twarz.


Prócz sztandarowych przebojów disco-polo, czasami zespół zanuci "Jest już ciemno" lub inny mega-hit. To najlepsza muzyka do zabawy! "Najarana Anka", "Noc z Renatą", "Ale-ale-ale-ksandra"... Szkoda, że o mnie nikt jeszcze nie napisał. Fajnie byłoby mieć sztandarową piosenkę z rozpiską na klawisze keyboardu. Taniec na 3, jak ktoś nie umie, to na nic.

Śmieją się ze mnie, że lubię country. Ile bym dała, by zatańczyć na tradycyjnej potańcówce w Teksasie - po zawodach rodeo. Widzieliście na pewno w amerykańskich filmach.

Sądzę, że u nas na festynach panuje podobna atmosfera - już mniej rdzenna, z kiczowatą nutą nowoczesności.

-----

I czy to prawda, że najlepsze imprezy są w remizach? Nie mogę być obiektywna.
O naszej okolicy często mówi się, że wrony tutaj zawracają.
Nieprawda, lecą dalej do Słowacji i Rumunii. Jak tiry.

-----

Zamiera u nas transport publiczny, co nie znaczy, że z Zapipidopustkowia do Krosna czy Rzeszowa nie ma jak się dostać. Wręcz przeciwnie, "prywaciorze" dokładają kolejne kursy w niedzielę. A czasami nawet w miejscowościach między punktem A a punktem B odjeżdżają zgodnie z rozkładem.

Busy przeważnie są z odzysku. Może nie wyglądają już jak ukraińskie marszrutki,

//które są urocze moim zdaniem. Można siedzieć koło kierowcy po turecku, na takim zabudowaniu przed przednią szybą.

ale nadal przeciekają i straszą gruchotaniem.



Kierowcy są milsi niż w PKS-ach. Pytają:
- Wszystko jedzie do dworca?
A kiedy okazuje się, że "wszystko", wybierają drogę na skróty. A co z ludźmi, którzy czekają na przystankach po drodze? To w końcu miasto, przyjedzie inny bus, to ich weźmie.

Jedynym warunkiem, by zostać do busa wpuszczonym, jest zdolność do siedzenia. Nie trzeźwość, skąd! I tak, zdarza się, że siedzi kolo ledwo i bełkocze do przypadkowej kobiety, a czasami nawet wyciąga ręce, żeby co nieco... . W odpowiedzi otrzymuje:
 - Siedź Pan w spokoju!
Nie od kierowcy, a od kobiety.

-----

Ktoś kiedyś skwitował - podkarpacka przedsiębiorczość: busy i szmateksy.
author
Berenika Kochan
Mieszkam na Zapipidopustkowiu. Chcecie wiedzieć, gdzie to jest? Poczytajcie i domyślcie się. Poza tym interesuję się światem: krajami, językami, zwyczajami i dogadywaniem się na polu międzynarodowym. Ciekawie tu, nie powiem.