![]() |
fot.: gratisography.com |
Stanęli przed metalowymi drzwiami,
prowadzącymi na podwórze kamienicy.
- Hiii – powiedział Bara no
Nihongo, zawstydzony, tym razem dlatego, że jego język nie
potrafił wykonać r-kombinacji. Nie jest głuchy, zna różnicę
między głoską dźwięczną i bezdźwięczną.
Wyglądali jak rycerze przed wejściem
do zamku pełnego wroga. Czuli się jak eksplorerzy.
- Wchodzimy – orzekł Seber z
bondowską miną. Drzwi zaskrzypiały, buty w połączeniu z
kamiennymi płytkami wydały stukot i znaleźli się na ciemnym
podwórzu. Nie jaśniało żadne okno, żadna lampa.
- Bogaty kitajec, mówisz, Seber? -
to Rybaś – Spodziewałem się raczej Sheratonu.
- Karolku, nic się nie bój. Gdybyś
choć trochę znał się na kulturach świata, wiedziałbyś, że
Japończycy to świry i w podróży chcą posmakować brudnej
rzeczywistości autochtonów. Oczywiście tylko pozornie.
Słyszeliście o syndromie paryskim? Gdyby mieli mieszkać w tych
dziurach, sfiksowaliby do reszty. Idę o zakład, że to fasada, a
te mieszkanka mają odpicowane kible, a na komodach stoi chińska
porcelana.
Nikt nie odważył się zaprzeczyć.
Onieśmieleni nową wiedzą, pomyśleli, że Seber może mieć rację.
Po kamiennych schodach weszli na górę.
Chłód kamienicy kontrastował z
ciepłem wieczora. Różany Japończyk pociągnął za sznurek typu
spłuczka toaletowa i chłopców poraziło. Nie światło, a wnętrze.
- Racja, Seber. Na bogato.
W niewielkim pokoiku odnalazłby się
Spartanin. Mógłby nawet powiedzieć, że łóżko dla niego za
twarde. Metalowe pręty pospawane niedbale, na nich materac grubości
marynarki Antka złożonej na czworo. Zwisająca na chyboczącym się
kablu żarówka, miednica na podłodze, bez krzesła i lustra.
- How much you pay?
- Room tausend five day.
- Tysiaka, na brodę mojej ciotki.
- Czy on ochujał?
Doggu leżał na wysłużonym materacu,
uniósł głowę i półśpiąc, warknął.
- My doggu, inu-chan.
- To kobieta, panowie – powiedział
Seber swoim mądralińskim tonem. Jak się tym zaopiekować, nie
wiemy. Lafciu, zgodziłeś się wziąć pieska, więc negocjuj.
Bara no Nihongo stał przed Lafem,
walcząc. Starał się popatrzeć mu w oczy, przezwyciężyć
kulturę. Wskazał ręką psa i głos załamał mu się, zanim zaczął
mówić na powrót. Rola na piątkę, choć naprawdę szkoda było mu
inu, którą zabierał na spacery po Tokio. Powoli podszedł do niej,
jak zawsze dał rękę do powąchania, pogłaskał po krągłej
główce, po czym sięgnął pod łóżko, do walizki. Wyciągnął
kolorowe wstążki. Wybrał tę w różowo-białe paski i obwiązał
kosmyk sterczącej na głowie sierści.
- My rabu – powiedział, patrząc
psu w punkt między oczami. Strzeżonego duchy strzegą.
- Co to jest rabu? - zapytał Laf
nieświadomie.
- Love – odpowiedział Seber.
- Kruca fiks. Ile bierzemy z tym
piesem?
- A ile kosztuje kuracja
przeciwpchelna? Przelot zwierzęcia do Japonii? Jedzenie masz,
będziesz jej dawał resztki z obiadu. Mała jest, wiele nie zeżre.
- Nie ma mowy. Sam się nie zabieram
za to. Pies będzie po tygodniu u każdego. Najpierw tydzień u nas,
potem u Sebera, u Rybasia i u Krzysia. Zrozumiano? Nie mamy
warunków. - spojrzał na Antka. Wiedział, że nie ma nic
przeciwko.
- Zgoda. Każdy po tygodniu, każdy
po dwie stówy.
- Seber, to jest kupa kasy. Myślisz,
że ten Japończyk tyle ma i mieszka w takich warunkach? - w końcu
odezwał się Krzysiu, którego słodkie zamroczenie alkoholowe
powoli opuszczało. Wystarczyło mu wypić jednego browara, by
pogrążyć się w stanie cudownego uspokojenia umysłu. Pił
rzadko, raz na miesiąc. Nie był już tak nieśmiały, jak kiedyś.
- Jak ma na wstążki i takiego
pieska, to ma i dla nas, nie bój nic. Poza tym kitajce są bardzo
oszczędni.
- Ta, i nie znoszą takiego syfu...
OK, Japan man. We take care of your dog. We need money for eating.
- Moni? Itin?
Laf przetarł kciuk o palce wskazujący
i środkowy, po czym, trzymając niby-łyżkę, uniósł kilkakrotnie
rękę ku ustom.
- Psy tak nie jedzą, Laf -
spostrzegawczo odezwał się Rybaś.
Nie jarzę kontekstu ale czytało się nieźle.
OdpowiedzUsuńdziękuję, to ważne :)
Usuń