sobota, 19 lipca 2014

5 rzeczy, których brakuje mi na wiosce

Uwzględniam rzeczy, po które muszę się udać do miejscowości położonych ponad 30 km od wioski. Jeśli mniej - można powiedzieć, że mogę mieć, kiedy chcę.

Kolejność przypadkowa:
  • sushi
I nie biorę pod uwagę tego, że pojawia się czasami w Lidlu lub w Biedronce! Kosztuje co prawda od dyszki do ok. 20-kilku złotych za większą porcję (jak w standardowym markecie), smakuje jednak... bezsmakowo, a wszystkie zapachy są wymieszane. Nic dziwnego, chwilę jedzie w ciężarówce i jeszcze dzień, dwa leży. Poza tym nie jestem pewna co do jakości takiego łososia.

Nie to, co z londyńskich marketów, robione co dzień.

  • regularnej, często jeżdżącej komunikacji międzymiastowej
Ideałem byłoby, gdyby busy do większych miejscowości jeździły stąd co 10 minut. Marzenie. Średnio czynią to co pół godziny, a w porze mocnowieczornej co godzinę. W porze nocnej wcale - wielki ból.

//ciekawy, jak się tu jeździ? Czytaj Busy na koniec świata.
  • New Yorkera
Tak, wiem. Ubrania, które szybko się niszczą, bo są wykonane z niskiej jakości materiałów. Za to tanie (jak już jest przecena) i w czadowych wzorach. Wchodząc do NY wiem, że będzie tam coś, co mi się spodoba, a nawet wzbudzi zachwyt. Właściwie to nie lubię ganiania po ciuchowych sklepach, dlatego wchodzę tylko tam. W ostateczności do Croppa.

//lucky me! Stan nieobecności New Yorkera na ziemi krośnieńskiej prawdopodobnie zmieni się z otwarciem nowej galerii handlowej, która jest w budowie.
  • dostępu do edukacji
Podpunkt trochę czepialski, bo jakby się uprzeć, to mam pod nosem szkołę podstawową, gimnazjum, licea i studia (choć to szkoła zawodowa, nie uniwersytet). Poza tym, dzięki portalom takim jak Coursera, darmowy dostęp do kursów na wszystkie tematy świata. No dobra, jednak żeby odebrać edukację w mniej popularnym i bardziej specjalistycznym kierunku, muszę przez godzinę siedzieć na tyłku w autobusie (w jedną stronę). A żeby studiować, co chcę - przenieść się do Krakowa (czego nie chcę).
  • spotkań tematycznych
 Na wsiach i małych miastach ze świecą szukać prorozwojowych spotkań tematycznych. Owszem, od dzwonu są jakieś konferencje czy prelekcje, co miesiąc nawet spotkania z podróżnikami, jednak nie to samo co codzienne możliwości wyboru pomiędzy wydarzeniami w wojewódzkim mieście. Co mogę na to poradzić? Organizować coś sama lub jeździć do Rzeszowa.

Jestem bardzo ciekawa, czego Wam brakuje na wioskach. Napiszcie! I czy warto dla tych rzeczy przeprowadzić się do miasta?

4 komentarze:

  1. Na mojej wsi brakuje mi hm...Komunikacją miejską-wiejska nie jeżdżę, ale kiedy kilka razy była potrzebna to nawaliła częstotliwością;)
    Sklep jest, nawet dwa, takie że strach do nich wchodzić, a jak się juz wejdzie to robi sie wiejską sensacje;)

    OdpowiedzUsuń
  2. haha :) u mnie sklepy nawet spoko, choć jest jeden taki, do którego żeby wejść w niedzielę po mszy, trzeba się przedzierać przez tłum facetów pijących piwo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie masz też blokersów, neurotycznej bieganiny, wszechobecnego a zabójczego hałasu, tudzież kilku innych miejskich atrakcji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. makroman, racja! ani smogu, małych mieszkań, walających się śmieci itd. itp. odpowiednik blokersów mam, ale lepiej być z nimi niż przeciwko nim. Nie tacy straszni :)

      Usuń

Kocham każde słowo.

author
Berenika Kochan
Mieszkam na Zapipidopustkowiu. Chcecie wiedzieć, gdzie to jest? Poczytajcie i domyślcie się. Poza tym interesuję się światem: krajami, językami, zwyczajami i dogadywaniem się na polu międzynarodowym. Ciekawie tu, nie powiem.